Kolejna konkretna petarda wylądowała na polskim podwórzu rockowych brzmień. Odpaliła ją grupa Mindfield, a huknęło aż miło. Panowie przy okazji zasadzili solidnego kopniaka wielu zespołom z dużych wytwórni, pokazując gdzie ich miejsce.
Już "Teeth Marks" sprzed trzech lat udowodnił, że Mindfield pomysłami sypią jak z rękawa, w ich muzyce skrzą się różnorakie inspiracje, a bogata paleta muzycznych barw pozwala malować zmyślne kompozycje. O "(W)hole in the Head" można mówić w podobnym tonie, a nawet jeszcze entuzjastyczniej, bo panowie zdobyli doświadczenie i dojrzeli. Różnorodność materiału z nowego albumu nie pozwala się nudzić, muzycy co rusz zaskakują słuchacza zmianami nastrojów. Czego na "(W)hole in the Head" nie ma? Począwszy od stonerowych naleciałości, poprzez art-rockową delikatność, alternatywno metalowy ciężar, a kończąc na gitarowym blitzkriegu. Soundgarden, Sepultura, Riverside, Tool, A Perfect Circle, Korn, Alice In Chains, Godsmack - to tylko słowa klucze, która mogą przybliżyć czytelnikom klimat nowego krążka Mindfield.
A zaczyna się tak niewinnie, bo od części pierwszej "Bloodstone" - atmosferycznego utworu z pianinem w tle i wokalem do złudzenia przypominającym Mariusza Dudę. Część druga kompozycji, bardzo balladowa i w duchu urokliwego art-rocka, zakończy ten krążek. Pomiędzy dzieją się rzeczy dużo głośniejsze. Rockowy "40&Four", mocno stoner metalowy "D.A.R.K" (z gościnnym udziałem Titusa z Acid Drinkers), nieco panterowo-soundgardenowy riff napędza "Pinky", utwór robi się jeszcze ciekawszy gdy nagle z głośników ulatują dźwięki harmonijki, a "Find Myself" to ponownie wycieczka w stronę klimatów znanych z mniej metalowego oblicza Riverside. Jazda bez trzymanki dopiero się zaczyna, bo utwór "Public Killa" inicjuje wstęp na berimbau i krzyk kolejnego gościa na krążku, Rasty z Decapitated. "Lazarus" to najbardziej progresywny numer na "(W)hole in the Head": łączy elektronikę z riverside'ową atmosferą (ta pojawi się też w kolejnym "Down", również za sprawą bardzo charakterystycznego basu) i lirycznymi wokalami, a nieco tajemnicy numerowi nadaje baśniowy śpiew Gabrysi Pięty. Na koniec, w utworze utwór "Wild?" grupa zaserwowała potężne uderzenie splatające sepulturową sekcję i riffy ze stoner rockiem.
Bardzo wiele porównań i nawiązań pojawiło się przy okazji nowego materiału od Mindfield, ale to nie tak, że grupa tylko bierze, a nic od siebie nie daje. To nie epigońskie zapędy, ale inspiracje, bo Mindfield mają swoje brzmienie - już sam wokal Karola Pankiewicza jest dość charakterystyczny, ale przy tym i zadziwiająco plastyczny. Pomimo tego, że pojawiło się tu kilka nazw stricte metalowych kapel, zespół jednak jest mocniej hard rockowy w odcieniu stonerowym. Nie przeszkadza to w serwowaniu potężnej perkusji i tłustych riffów, a co najważniejsze, sam album brzmi fantastycznie, mięsiście, głęboko (o niebo lepiej niż "Teeth Marks"). Opracowanie graficzne to również majstersztyk choć okładka to akurat najsłabsza część wizualnej prezentacji "(W)hole in the Head", myślę że dużo lepszym pomysłem byłaby zamiana grafiki okładkowej z grafiką z bookletu.
Ostatecznie, jest petarda od Mindfield. To kapitalny, mocny, równy i chwytliwy album, który poziomem może konkurować z najlepszym premierami roku 2015. Jest głośno i soczyście, ale czasami też atmosferycznie i lirycznie. Na pewno różnorodnie, ale wciąż w specyficznym, nieco mrocznym, mindfieldowym klimacie. Koniecznie posłuchajcie tej płyty!
Grzegorz Bryk