Działo się to w Kalifornii. Chino Moreno, zataczając się od chodnika do chodnika z butelką jakiegoś trunku, wpadł niechcący na Aarona Turnera, który - dzięki bujnemu zarostowi - zlewał się z krzaczastym otoczeniem. Wszystkiemu przyglądał się Adam Jones, a ujrzawszy zderzenie - pospieszył na ratunek.
Tak mogłaby wyglądać historia Mindfield, gdyby faktycznie grali w nim członkowie Deftones, Isis i Tool. Tymczasem na pokładzie zespołu znajduje się piątka chłopaków z Podkarpacia, którzy wysmażyli udany i ciekawy debiut "Teeth Marks". Prześledźmy ten materiał kawałek po kawałku.
1. Eraser
Pierwsze elektroniczne dźwięki zapraszają nas do odprawienia narkotycznego nabożeństwa. Ten trip zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z klimatyczną płytą, co później zdecydowanie się potwierdzi. Cieszy rosnąca, jak w każdym dobrym post-metalu, dynamika, i riff oraz zaśpiewy rodem z płyt Deftones.
2. The Things We Couldn't Kill
Znowu lądujemy w okolicach muzyki Deftones - moc i brud riffu udowadnia, że postać Stephena Carpentera nie jest obca kolegom z Mindfield; do tego dochodzi świetny ryk wokalisty. Mimo, że jest ostro, mamy do czynienia z najbardziej piosenkowym numerem na płycie: jest wyraźny podział na zwrotki, refreny i przejścia.
3. Inside The Eleven
Głęboki bas i mantryczny motyw to brzmienia kojarzące się ze starym dobrym Toolem spod znaku "Aenimy". Na szczęście zespół ma do zaproponowania kilka ciekawych rozwiązań, jak choćby zgrzyty gitarowe, mocny, przebojowy refren i bardzo przestrzenne brzmienie, mimo iż tu nie wspomagane zbytnio przez elektronikę.
4. Collided
Ambientowe interludium - z jednej strony ja osobiście jaram się ostatnio muzyką minimalistyczną. Z drugiej - ta wstawka na tej płycie jakoś nie zasługuje na bycie oddzielnym utworem. Minus.
5. Teeth Marks
Jeśli miałbym wskazać jeden numer, który najlepiej odda charakter twórczości Mindfield, byłby to właśnie kawałek tytułowy. Moc dobrego, przesterowanego riffu, wielobarwny wokal, zmienny klimat i dynamika, czerpanie zarówno z progresywnego metalu, jak i post-metalu, sludge i alternatywnej odmiany tego gatunku. Na bogatości!
6. The Last Meridian
To numer, w którym chodzi przede wszystkim o atmosferę: mroczną, tajemniczą, opartą na melodyjnej zagrywce metalowej i na poły szeptanym wokalu. A później znów następuje atak mocną gitarową zagrywką i zadziornym wokalem.
7. Origo
Elektroniczna podróż zainspirowana Isis, plemienne rytmy nawiązujące do fascynacji Tool - to główne zalety tego kawałka. Tu gitara przepuszczona przez kaczkę pojęczy, tam przywali z siłą kilofa, choć w pewnym momencie - to moje osobiste zdanie - numer zaczyna się dłużyć, a tego nie lubmy, mój ssskarbie.
8. Incepting Crowds
Znów mamy do czynienia z Deftonesowym pomysłem na pieniążki - charczące, wykrzyczane zaśpiewy, obniżony strój gitar i wrzuty z laptopa w tle. Trochę beznamiętne, w tej materii jednak wolę "The Things We Couldn't Kill" i nawet próba wprowadzenia rytualnych perkusjonaliów oraz piszczałek nie pomoże.
9. Meltdown
Ta kompozycja jest jak pieczęć, znak jakości, ukoronowanie bardzo dobrej płyty. Dzieje się tu dosłownie wszystko, ale i tak najbardziej urzeka partia trąbki, która stanowi chyba najoryginalniejszy i najpiękniejszy element całego albumu.
"Teeth Marks" to blisko godzina dobrego, progresywnego grania. Owszem, zdarzają się tu nieco mniej ciekawe momenty, można usłyszeć niekontrolowane drżenie głosu, macie też prawo powiedzieć, że takie granie już ktoś kiedyś serwował. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z frapującym debiutem interesującej grupy.
Jurek Gibadło