The Three Words
Gatunek: Rock i punk
Trzy mroczne, leniwe, białostockie kołysanki. Tylko i aż tyle oddali w ręce słuchaczy niezmordowani członkowie grupy newspaperflyhunting na ekstremalnie niskonakładowej EPce "The Three Words".
Wypalono zaledwie pięćdziesiąt egzemplarzy i właśnie tyle fizycznych kopii znalazło się w obiegu. Biały kruk, tym bardziej, że każda z płytek wzbogacona jest o rzecz niepowtarzalną - zdjęcie, albo lepiej, pocztówkę z umierające świata. Bo zamiarem białostockiej grupy było opowiedzenie o tradycji i przeszłości powoli wypieranych z pamięci, dogasających, a wreszcie po prostu przepadających wraz z nadejściem nowego. W czym rzecz? Otóż koncept był taki: Bojary, stara dzielnica Białegostoku, pełna duchów przeszłości, powoli umiera. Stare chaty, relikty dawnej epoki, zostają wyburzane. Tradycja znika z powierzchni ziemi na oczach mieszkańców, zastąpiona zapewne przez markety i blokowiska. O tym grupa newspaperflyhunting postanowiła opowiedzieć. Nie tylko muzycznie, ale i wizualnie.
Bo prócz dźwięków, o których za chwilę, każda z pięćdziesięciu fizycznych kopii "The Three Words" została wzbogacona o zdjęcie/pocztówkę prezentującą zabytkowy budynek - dla ścisłości: zdjęcia się nie powtarzają, każdy nabywca dostał inną pocztówkę (w moim przypadku jest to drewniana chata przy ulicy Wiktorii 11). Koncept albumu świetnie prezentuje tylna okładka EPki, gdzie umieszczono fotografię obrazującą kontrast pomiędzy nowym i starym: prezentuje ona drewniany domek skryty pod cieniem drzewa, a w tle potężny żuraw wspomagający budowę zapewne bloku, bądź sklepu wielkopowierzchniowego. Za ten koncept po prostu wielki szacunek dla newspaperflyhunting, bo w czasach wszelkiego rodzaju mód (nierzadko w odmianach ortodoksyjnych i bezmyślnych) na nowoczesność, tolerancję i poprawność polityczną zapomina się o tradycji, lokalnym patriotyzmie i pewnego rodzaju dziedzictwie przeszłości. Jako bezkrytyczny wielbiciel zanurzonej w przeszłości i opowiadającej o szacunku dla świata naszego dzieciństwa prozy Wiesława Myśliwskiego, jestem zauroczony konceptem "The Three Words" i nie mógłbym po prostu nie podać ręki w geście uznania muzykom.
Tym bardziej, że grupa z płytki na płytkę się rozwija. Od czasu nieopierzonego, potwornie fałszującego bandu na "no12listen" (2012), poprzez całkiem już solidny "Iceberg Soul" (2014), teraz jawią się jako zespół ułożony, któremu do pełni brakuje już tylko profesjonalnego studia i w miarę rozsądnego producenta, który nadałby odpowiednie brzmienie i kształt całości. Ten kontrast pomiędzy starym i nowym newspaperflyhunting pokazuje utwór "Past Perfect (revisited)", czyli ponownie nagrana piosenka z debiutu - porównując obie wersje doskonale słychać skok cywilizacyjny jakiego dokonała grupa. Zespół oddalił się na parę kroków od progresji i nagrał mroczne, skąpane we mgle melancholii, leniwe, post-rockowe kołysanki. Wieńczący EPkę "Demolished Mansions" to nawet podróż w stronę wyszukanego, nieprzeciętnie atmosferycznego ambientu o bardzo głębokim brzmieniu i przejmującym wydźwięku, tym bardziej, że utwór kończy dźwięk przewalającego się gruzu (czyżby życie kolejnej bojarskiej chaty właśnie dobiegło końca?).
Newspaperflyhunting nie zrezygnowali z charakterystycznej wokalnej maniery, jaka przewija się przez właściwie wszystkie albumy. Niektórych może to odstraszać, innych przyciągnie jako rzecz bezprecedensowa i niepowtarzalna - trochę gotyckie i nostalgiczne, lekko również odrealnione i zamglone. Swoista wersja Sigur Rós, której trzeba nauczyć się słuchać. Utwory są przemyślane, gitary ładnie nadają mocy muzyce, świetnie spisuje się sekcja rytmiczna. Za wpadkę można uznać trochę źle poprowadzoną i skaczącą po skalach drugą solówkę w "3 Words", ale i to wpadka naciągana.
"The Three Words" to bezwzględnie największe dotychczasowe dokonanie newspaperflyhunting - również, a może przede wszystkim, koncepcyjnie. To taka pocztówka z zapomnianego świata. Trzy melancholijne, post rockowe, zbliżające się do dziesięciu minut opowieści na dobranoc, snujące się powoli i leniwie. I wszystko czego grupie teraz brakuje, to właśnie studio nagraniowe z prawdziwego zdarzenia i realizator, który poskładałby całość do kupy, ujednolicił brzmienie i wycisnął z tej muzyki klimat do ostatniej kropelki. Warto posłuchać.
Grzegorz Bryk