Co prawda oryginalne zazwyczaj znaczy lepsze, ale po 20 latach nawet ono może stracić na wartości. Chłopaki z Apocalyptiki wreszcie zdali sobie sprawę z tego faktu i postanowili otworzyć zupełnie nowy rozdział w karierze.
Zastanawiałem się, od czego tu zacząć. Czy od opowieści, że pokochaliśmy Finów za to, że tyleż oryginalnie, co nużąco zagrali klasyki Metalliki na wiolonczelach? Albo że zagwarantowali nam potężną dawkę przebojów, nawiązując współpracę z takimi wokalistami, jak choćby Laurie Ylonen, Ville Valo, Sandra Nasic czy Nina Hagen? Ale wy to przecież wszystko dobrze wiecie.
Wiecie też doskonale, że to, co jarało nas powiedzmy 15 lat temu, dziś już nieco trąci myszką. Fajnie, że goście zasuwają na swoich wielgaśnych wiolonczelach niczym Kubica po rowach i że - jakby nie było - brzmi to jak metal. Sęk w tym, że skala wiolonczeli, a już na pewno zmysł kompozytorski Eikki Toppinena, jest dość ograniczony i że Apocalyptica od dobrych kilku płyt zjada swój ogon.
Najpierw więc tercet zatrudnił na stałe pałkera, a teraz przygarnął do siebie wokalistę - Franky Pereza (udzielał się m.in. w Scrs On Broadway), by stworzyć zespół rockowy pełną gębą. Co więcej, udał się na korepetycje z produkcji do Nicka Raskulinecza, który ostatecznie usiadł za konsoletą. Efekt? "Shadowmaker" to najbardziej "amerykańska" płyta w dziejach Apocalyptiki.
I ta odsłona zespołu, mówiąc szczerze, okrutnie mnie mierzi. Niby brzmi to inaczej, niż dotychczasowe dokonania, ale takie utwory jak "Cold Blood", "Slow Burn" czy "Hole In My Soul" to istne popłuczyny po Staind czy innym Creed. Nigdy nie byłem fanem tego niby to mrocznego wcielenia hard rocka, który mnie przypomina raczej muzykę dla chcących rżnąć przeguby nastolatków. Sytuacji nie ratuje Perez, który co prawda nie ma w głosie takiej nudy, jak Scott Stapp, ale męczy bułę łzawymi zaśpiewami.
Zdecydowanie lepiej wypada choćby w "Sea Song (You Waded Out)", w którym jego towarzysze grają bez przesteru, rzekłbym popowo. I kto wie, proszę Państwa, czy przypadkiem pop (i piszę to bez żadnych złośliwości) nie jest kierunkiem, w którym Finowie powinni podążyć. Albo w stronę progresywnego pop rocka, w stylu Blackfield? Takie "Dead Man's Eyes" spokojnie mogłoby znaleźć się na płycie Stevena Wilsona i Aviva Geffena.
Co ciekawe, po kilkukrotnym przesłuchaniu "Shadowmakera" dochodzę do wniosku, że Apokalyptice najbardziej do twarzy w ciuszkach wirtuozów, którzy prezentują cały repertuar brzmień wiolonczeli, szarpią jej strony na wszystkie sposoby i targają smyczek jak nikt inny po tej stronie muzyki rozrywkowej. Posłuchajcie ich zabaw w "Shadowmaker", albo monumentalnego "Till Death Do Us Apart". Nagle okazuje się, że z modelu "trzy wiolonczele plus perkusja" można coś jeszcze wycisnąć.
Dlatego przy całej sympatii dla Franky'ego Pereza uważam, że to nie wokal, a odświeżenie myśli kompozytorskiej może być ratunkiem dla istnienia Apocalyptiki w umysłach fanów rocka i metalu. Ciekawe, czy grupa wpadnie na to sama, czy trzeba będzie im przetłumaczyć tę recenzję na angielski i wysłać mailem…
Jurek Gibadło