Od marca ubiegłego roku czas dla Frontside zaczął płynąć inaczej. Wtedy miała miejsce premiera kolejnego krążka kapeli zatytułowanego "Sprawa jest osobista". Krążka innego niż wszystkie poprzednie, bo hardrockowego.
Rok później Frontside konsekwentnie podąża tym szlakiem, o czym świadczy zawartość albumu "Prawie martwy". Ten materiał stanowi logiczną kontynuację hardrockowego popędu sosnowieckiej kapeli, choć znalazło się na nim znacznie mniej przesłodzonych pomysłów, a ilość melodii została zrównoważona przez często brudne instrumentarium zagrywek gitarowych i perkusyjnych. To więc Frontside w lepszej formie, niż przed rokiem.
W każdym razie kapela nie straciła humoru. Niektóre utwory, które znalazły się na albumie mają charakter wybitnie wielkanocny. Dobrze w ten klimat wpisuje się singiel "Lubię pić", będący niezłym uzupełnieniem argumentów na temat zachowania trzeźwości rozumianej w konwencji Jerzego Pilcha. Nie chodzi tylko o samą strukturę kompozycji, ale też o dźwięki akordeonu i ogólnego funu. Łatwo zrozumieć czemu akurat ten numer promuje płytę, ale jej potencjalni nabywcy powinni mieć świadomość, że "Lubię pić" stanowi egzotykę w porównaniu z innymi utworami zawartych na "Prawie martwym".
Znalazły się kompozycje, które w sensie instrumentalnym na ogół nie oferują więcej ponad solidnego hard rocka. Numery w stylu "Tak to się robi tu", "Barykady stoją wciąż", "Ona jest zła", "Prawie martwy" i "Nie ma już nic" zostały zagrane bez specjalnych urozmaiceń, owijania w bawełnę i wirtuozerii. Za to w oparciu o dopracowaną sekcję instrumentalną, brzmiącą tyle lepiej, ile w muzykach Frontside znajduje się lat doświadczenia na polskiej scenie rockowej. Krążek nie będzie więc porywał fanów rockowych czarodziejów gatunku, najlepiej ubranych w lateks, ale trafi w oczekiwania nieogolonych, zmęczonych i gotowych by komuś przypierdolić easy riderów stawiających dosadność ponad wysublimowaniem utworów.
Niemniej, tak jak wcześniej wspomniałem, kapela wciąż potrafi mocno przywalić. Świetnie w tej materii sprawdzają się heavymetalowe wykończenia w numerach "Barykady stoją wciąż" i "Nie ma już nic", liczne soczyste gitarowe i perkusyjne fragmenty kompozycji "Na sprzedaż", "S.O.S." i "Moje ego" (w tym ostatnim warto wspomnieć o kapitalnym basie), a także paradoksalnie niemalże metalcore’owe tempo we wstępnych partiach utworu "Serca głos". Siła Frontside to także charyzma Aumana. Jeśli ten wokalista spotykał się z krytyką w metalowym okresie twórczości kapeli, to dziś pozostaje jej najbardziej metalową częścią.
Większość kawałków zawartych na krążku "Prawie martwy" wnosi znakomite społeczne przesłanie. Muzycy Frontside, mieszkający w mieście będącym wciąż jednym z najlepszych archetypów czasów pozornie minionych, doskonale opisują różne aspekty rzeczywistości nad Wisłą. Kapela na nowym krążku często ironizuje, czasem wali prawym sierpem w najsłabsze punkty biało-czerwonego jestestwa, ale pozostaje przy tym nieprzyzwoicie szczera i celna w swoich osądach.
Podsumowując myślę, że wbrew tytułowi nowego krążka Frontside z żywotnością kapeli nie jest najgorzej. Muzycy sosnowieckiego zespołu nagrali drugi materiał w hardrockowym stylu, ale osadzony znacznie bliżej korzeni klasyków tego typu grania w Polsce. W sumie więc czas, który płynie dla Frontside sprawia, że kapela się nie starzeje, ale przeżywa kolejną młodość. Brudną, zdystansowaną i gotową na przekraczanie kolejnych granic. Taki jest album "Prawie martwy".
Konrad Sebastian Morawski
Zdaniem Grzegorza "Chaina" Pindora:
Tuż przed premierą swojego najnowszego albumu, sosnowiecka załoga udostępniła singiel "Lubię pić". Ten zagrany i nagrany totalnie dla jaj, przyszły hicior studenckich imprez w akademikach, nie nastrajał pozytywnie. Trzeba jednak mieć na uwadze to, że Dzwonek i spółka od dawna mają w poważaniu oczekiwania publiczności i robią swoje na przekór zatwardziałym metaluchom. Hardcore’owcy już dawno postawili na nich krzyżyk, więc wszystko pozostaje w normie. Nowe terytoria, odkrywane od czasu "Sprawa jest osobista" satysfakcjonują samych zainteresowanych, a przy okazji zjednują niedzielnych słuchaczy "ciężkich brzmień". Sukces? Wychodzi na to, że i tak nikt im go nie odbierze.
Ósmy album Frontside dla wielu będzie ostatnim gwoździem do trumny twórców "Zmierzchu Bogów". Czy słusznie, czas pokaże. Na moje przesycone hc i prog metalem ucho, to, co obecnie prezentuje Dzwonek i spółka jest zaskakujące, dziwne, ale świeże i pokazujące jak zróżnicowane gusta ma cała piątka. Kiedy recenzowałem "Sprawę" głowiłem się, czy to aby na pewno na poważnie i czy zespół aby się nie pogubił. Dziś już wiem, że wszystko to jest zamierzone i przynajmniej na razie, Frontside nie wróci do super mocnego metalcore’owego grania (nad czym mimo wszystko ubolewam). Obecnie pięciu chłopców z piekła rodem próbuje sił w hard rockowym sosie, przyprawiając go szczyptą groove metalu, co wychodzi im generalnie dobrze pod względem czysto muzycznym, ale teksty kładą materiał. O jakości liryk Frontside rozprawiano nie raz i jeszcze nie raz ten temat będzie poddawany ocenie. Ósmy album nie będzie żadnym wyjątkiem od tej reguły, a jestem w stanie założyć się o to, że z dotychczasowych może być najszerzej komentowanym. Liczne grono z pewnością zauważy prostotę tekstów, ale o to właśnie chodzi. Ma być bez kombinowania, kolejnego głoszenia prawd o miłości i malowania szatana. Niemniej jednak Frontside nie rezygnuje z obserwacji otoczenia, co najlepiej ilustrowała "Sprawa…". To zaś czy obserwacje są trafne pozostawiam własnej ocenie.
Wróćmy do samej muzyki. O ile gościnny Vogga grającego na akordeonie w "Lubię pić" nie uchodzi uwadze, tak jedyną postacią, która dodaje "coś od siebie" jest Daron, który jak zwykle czaruje solówkami. "Nauka" bluesowych harmonii i tematów sprzed lat wyraźnie nie poszła w las, bo to, co wcześniej zawsze chwalono, obecnie zostało dopracowane do perfekcji i w tej materii jest to jeden z lepszych gitarzystów w Polsce. Jak widać - a raczej słychać - próba sił na nowym polu, bez karkołomnych zmian tempa jest nie mniej wymagająca i zmusza do kreatywności. Tej brakuje zaś w materii samego rytmu. Toma będący naprawdę sprawnym pałkerem, wyraźnie męczy się w takiej stylistyce i gra - może nie bez pomysłu - acz na pewno bez polotu. Chłop ma jednak przebłyski, co ciekawe, właśnie wtedy kiedy zwiększa się tempo ("Serca Glos") i jeśli zespół wróci na właściwie tory, to właśnie za jego sprawą.
Rzecz ostatnia - wokale. Do czysto śpiewającego Aumana przyzwyczajaliśmy się od "Absolutusa", czego apogeum słyszeliśmy na "Sprawie…". Obecnie Auman ryczy rzadko, o growlach nie wspominając (tu chyba jednak częściej słyszymy Dzwonka?) pokazując się - po raz kolejny - z tej bardziej przebojowej, momentami niemal popowej strony. Przyznam, że nadal przyzwyczajam się takiej miejscami mocno ckliwej wersji frontmana Frontside i mam bardzo mieszane uczucia. Niby głos ten sam, a jednak do samej muzyki nie pasuje. (najlepszy przykład to hicior "S.O.S"). O tym, jak mógłby wyglądać obecny Frontside ze starym i nadal bardzo lubianym wokalistą, świadczy utwór tytułowy, mocno wyróżniający się na tle reszty. Utrzymana w skocznym klimacie kompozycja pod względem samej muzyki idealnie nadaje się do pijackich manewrów na mieście. Sam tekst z frazą "wskaż mi drogę Panie, leżę u Twych stóp gotowy i czysty. Czekam" na to nie wskazuje, ale numer to skoczny, zawadiacki banger wobec którego nie da się przejść obojętnie.
Czas abyście zmierzyli się z Frontside. Zespół wbrew tytułowi płyty nie jest martwy. Jeszcze się przebudzi. A wtedy przywali jak nigdy. Wierzę w to mocno.
Grzegorz "Chain" Pindor
7/10