Pięciu chłopców z piekła rodem powraca z nowym albumem. Można by rzec, w końcu, bo przerwa od ostatniego naprawdę metalowego dzieła ekipy z Sosnowca dłużyła się niemiłosiernie, a fani wyraźnie wyrażali swoje niezadowolenie z dwóch ostatnich wydawnictw.
O ile ten hard rockowy epizod nie był jakimś specjalnym faux pas, bo i tu Dzwonek i spółka wyszli z ucieczki poza schemat obronną ręką, tak nazwa od wielu lat mocno kojarząca się z topowym metalcorem mocno zobowiązuje. Stąd właśnie „Zmartwychwstanie”, bodaj najwścieklejszy i najnowocześniejszy album w dorobku grupy.
Czy najnowszy long spełnia oczekiwania fanów? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Wyraźnie słychać, że Frontside w żadnym wypadku nie stracił dotychczasowego rezonu, a trendy, czy raczej zmiany jakie zaszły w metalcorze na przestrzeni ostatniej dekady nie zostały przeoczone. Dlatego gros kompozycji utrzymany jest w (raczej) średnich, mocno breakdownowych tempach (vide singiel: „Bez przebaczenia”, odrobinę dziwna, zaskakująca wokalnie „Kolejna niewinna ofiara”), co pozwoliło na uwypuklenie groove metalowego oblicza grupy (komuś przypomina się „Zniszczyć wszystko”?). Nie to jednak stanowi największą niespodziankę, a częste niemal black metalowe wtręty podsycane jak zwykle mile słyszanym blastem („Poznaj swoich wrogów”, „Pieczęcią niech będzie krew” – tu z kolei na myśl przychodzi „Symfonia Odkupienia”) i zredukowanie czystych wokali Aumana do wspaniałego, okazałego zera. Innymi słowy Frontside Anno Domini 2018 to maszyna waląca po łbie z mocą „Zmierzchu Bogów”, mniej obrazoburcza za to punktująca niesprawiedliwości społeczne, obrzydliwy konformizm i wszechobecne zakłamanie, z techniką i polotem bliższą deathcore’owym wyziewom zza oceanu.
Skoro już mowa o technice, choć jako całokształt „Zmartwychstanie” nie będzie moim ulubionym albumem Frontside (nie bez kozery nazwali jedną z płyt „Absolutus”), ale to, co w solówkach wyczynia Daron to popisy gdzieś na miarę duetu Loomis-Amott. Najlepsze solo? Nie da się wskazać jednego, ale pierwszy udostępniony singiel tylko potwierdził, że lata brania (i dawania?) lekcji gry na gitarze w połączeniu z ciągłą fascynacją instrumentem i pokrewnymi dla metalu gatunkami procentuje. Powiem wprost, sola to najmocniejszy punkt płyty, dla którego warto sprawdzić czy szum związany z powrotem Sosnowiczan do „metalu” jest uzasadniony. Jeśli będzie się o tej płycie mówiło, to właśnie w tym kontekście, bo czy tego chcemy czy nie, w tym zespole są muzycy nie w ciemię bici, którzy podążają jasno wytyczoną i wciąż kontrowersyjną ścieżką.
Wielu, co raczej nie będzie nikogo dziwić, nadal będzie się śmiać z osobistych tekstów i słodkich melodyjek („Jak światłość i mrok”) ale czy to nie właśnie dlatego zespół od lat pozostaje kością niezgody na polskim rynku? Jednym przeszkadza nadmierne silenie się na bycie polskim Killswitch Engage, innym traktowanie miłości jako nad wyraz eksploatowanego tematu w tekstach. Dobra wiadomość jest taka, że głębokie romantyczne uczucia zeszły na drugi plan, a na przód wysunięto rozczarowanie znieczulicą, zaszczucie i zwyczajną beznadzieję. Do takiego spektrum tematów metalcore’owa propozycja Frontside pasuje jak ulał.