Irlandzki kwartet chce się załapać do modnego pociągu z napisem "ambitny pop kierujący się w stronę alternatywnego rocka", ale przed nim jeszcze długa droga do osiągnięcia celu.
Do dziś tkwi mi w głowie zdanie jednego z moich kumpli ze szkoły średniej, który po wysłuchaniu kawałka "Wake Me Up When September Ends" Green Day głośno dał wyraz temu, jak bardzo go nie lubi. Zapytany dlaczego, odpowiedział: "jeśli jakaś piosenka w języku obcym została tak napisana, że rozumiem każde jej słowo, to znak, że coś z nią nie halo."
Z pewnością ktoś zaraz mi zarzuci co mają takie wynurzenia do profesjonalnego dziennikarstwa muzycznego oraz dla naszej obecnej znajomości języka angielskiego, przewyższającej tę z przed dziesięciu lat. Uważam jednak, że jeśli masz ambicję grać ambitną muzykę, potrzebujesz dobrych tekstów. Jeśli te zioną banałem, wiedz, że robisz to źle.
Kodaline należy właśnie do tej grupy zespołów, które chcą połączyć coraz bardziej odległe światy świetnie, bogato zaaranżowanego grania, opartego na rockowych balladach, wyprodukowanych na modłę współczesnego Coldplay z radiową przebojowością. Uważam, że jednym z warunków, które ambicję odróżniają od kaszany, są właśnie liryki. Gdy czytam bridge pierwszej piosenki na płycie "Coming Up For Air" - "Honest" ("Honestly there's no need for you to hide. Talk to me. Can't you see I'm on your side?"), widzę, że komuś się tu bardzo nie chciało pisać o czymś ciekawym.
Olejmy już teksty, skupmy się na samej muzyce. Kawałki Kodaline to idealne odwzorowanie tego, co proponuje przywołane wcześniej Coldplay na płycie "Mylo Xyloto" oraz Bastille na "Bad Blood". Ogromne połacie wypełnione dźwiękiem zsyntetyzowanej perkusji, skompresowanego basu, elektronicznych pejzaży i jęczących gitar. Do tego dodajcie wielogłosy wokalne w tle, a ujrzycie obraz, który już niejednokrotnie widzieliście. Znaczy się - słyszeliście. Z tą różnicą Stephen Garrigan jest dużo gorszym wokalistą od Chrisa Martina oraz Dana Smitha. To jak męczy się z pasażami w "Lost", "Ready" czy "Better" sprawia, że zaczynają boleć mnie zęby.
Trzeba jednak przyznać, że jego koledzy mają kilka dobrych pomysłów. Ot, choćby oparty na mozolnym rytmie numer "Honest" wchodzi bez popity za pierwszym razem (cieplutki refren jest naprawdę kapitalny). Dobre wrażenie robi nieco przyczajony, mroczny "Human Again", który przypomina mi dokonania U2 z czasów "Achtung Baby". Sympatyzuję także z delikatną balladą "Everything Works Out In The End", w której na pierwszy plan wysuwa się fortepian.
Mimo wszystko jestem rozczarowany tą płytą. "Coming Up For Air" - jak wyczytałem - miało wejść do kanonu pop rockowych płyt tego dziesięciolecia i wyznaczać drogę dla młodych zespołów. Tymczasem zrzyna z gotowych patentów, czyniąc to dość nieudolnie. Ciekawe, co dalej.
Jurek Gibadło