W czasach gdy polska muzyka komercyjna jest praktycznie martwa, nie potrafi zaserwować nic, co nie obrażałoby gustu i inteligencji potencjalnego słuchacza, scena muzyki gatunkowej święci wielkie sukcesy w salach małych klubów.
Za doskonały przykład może służyć rodzime poletko southern metalowe, gdzie muzycy często sięgają również po koncepty stonerowe. Wyjątkowa aktywność w obrębie gatunku dała na przestrzeni lat całą falę znakomitych reprezentantów. Od sławetnego i poniekąd prekursorskiego sandomierskiego Corruption, poprzez Leash Eye, by zakończyć na najmłodszych, ale już uznanych J.D. Overdrive czy łódzkim Death Denied. Ten ostatni, póki co nie funkcjonujący pod egidą wielkiej wytwórni, zaserwował długogrający debiut pod wymownym tytułem "Transfuse the Booze".
I dobrze się stało, bowiem polski southern zyskał kolejny znakomity album, kto wie czy nie jeden z lepszych w swojej kategorii na przestrzeni ostatnich lat. Rzecz w tym, że Death Denied na "Transfuse the Booze" nie bawią się w kompromisy czy zupełnie niepotrzebne flirty z obcymi sobie stylistykami. Przez niespełna pięćdziesiąt minut poruszają się w obrębie soczystego southern metalu rzeczywiście przesyconego klimatem amerykańskich spelun dla kierowców ciężarówek i brodatych motocyklistów gorzałki nie wylewających za kołnierz. Wyjątkowość materiału z "Transfuse the Booze" tkwi przede wszystkim w rewelacyjnym, mięsistym, niskim i naturalnym brzmieniu, dalekim od cyfrówki z kilku głośnych premier gatunku z ostatnich lat. Czuć, że chropowatość i brud gitar wychodzi spod paluchów, nie zaś dodatkowych, studyjnych upiększaczy. Zespół hołduje zasadzie, że szpachla wcale nie jest niezbędna, by znakomicie brzmieć.
Ponadto wielkie wrażenie robi jakość kompozycji. Utwory są odpowiednio rozwścieczone poprzez ciężar gitar, wyjątkową gęstą sekcję i znakomity, zdarty wokal Rafała Powązki. Piosenki potrafią gnać przed siebie z siłą heavy metalowego tarana, zwolnić do prędkości stonerowego buldożera, by ostatecznie uraczyć akustyczną, po raz kolejny genialnie brzmiącą balladą "Moonshine Healing" czy zaskoczyć partiami pianina w wieńczącym album "Dyin' time". Na "Transfuse the Booze" dzieje się zresztą wiele, bo po raz kolejny Death Denied, w odróżnieniu od kolegów po fachu, nie popada w kompozytorską rutynę - co rusz serwują znakomite riffy, pamiętliwe wokale i zmiany napięć, które przykuwają uwagę, nie pozwalając ani na sekundę zejść materiałowi poniżej fenomenalnego poziomu.
Już "Jack, Jim and Johnny" otwiera drzwi z kopyta, a porównania "Transfuse the Booze" do Motorhead i Zakka Wylde'a wydają się naturalne, choć chyba jednak nieco zbędne w kraju, który z tak znakomitym rezultatem zaadoptował southern rock. Zresztą na albumie łodzian gościnnie wystąpili choćby Wojciech "Suseł" Kałuża z J.D. Overdrive (zaśpiewał w "The Trampled and the Strong" oraz "River of Booze"), Piotr "Voltan" Sikora z Leash Eye oraz Exlibris (podbarwił klawiszami numer "Engines of Eternity") i perkusista Decapitated Paweł Jaroszewski (również w "Engines of Eternity"). Świadczy to o dużym zgraniu sceny "południowców" i naturalnej chęci kooperacji.
Ostatecznie długogrającego Death Denied słuchało mi się o wiele lepiej niż ostatnich płyt J.D. Overdrive i Leash Eye, a równie świetnie jak niedawnego Corruption. Mistrzowskie, soczyste i niskie brzmienie, rewelacyjny poziom kompozycji napuchniętych od znakomitych pomysłów oraz bezpretensjonalna jazda jaką serwuje zespół zaraża i porywa. Z czystym sumieniem pozwala to mówić o "Transfuse the Booze" jako jednym ze szczytowych osiągnięć "południowego" grania w naszym kraju, z oczywistymi - jako, że już jakiś czas temu gatunek osiągnął u nas bardzo wysoki poziom - aspiracjami do światowych scen. Po prostu Death Denied potrafią spuścić dźwiękiem porządny łomot!
Grzegorz Bryk