World On Fire
Gatunek: Rock i punk
Slash i jego koledzy spłodzili płytę, którą jednocześnie pokochasz i znienawidzisz.
Nie odkryję Ameryki mówiąc, że w dzisiejszym świecie mody zmieniają się w tempie astronomicznym. Ten trend obowiązuje również w muzyce - patrzcie na takich Lady Gagę czy Justina Biebera. Kiedy ostatnio coś o nich słyszeliście? No właśnie…
A o starych rockowcach świat mówi na okrągło. AC/DC wydaje nową płytę? Już wszystkie serwisy muzyczne mają to na pierwszej stronie! Slash, Myles Kennedy i The Conspirators prezentują świeżutki album? Mamy to na okładce!
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak się dzieje? To bardzo proste - kupujesz "World On Fire" i z góry wiesz, co dostaniesz w środku. Solidną porcję klasowego rock'n'rolla, którą były gitarzysta Guns N'Roses skopie tyłki wszystkim młodziakom.
Jednak to, co z jednej strony jest największą zaletą drugiej płyty załogi Slasha, okazuje się być także jej największym przekleństwem. "World On Fire" to godzina i 18 minut (!) przeglądu wszystkiego, co wydarzyło się w rocku od Wielkiego Wybuchu. Jeśli znajdziesz tu choć jedną nutę, której ktoś wcześniej nie zagrał, toś zuch.
Lider kapeli sypie tu jak z rękawa riffami znanymi ze wszystkich swoich wcieleń. Otrzymamy więc rock'n'rolla w duchu Velvet Revolver w postaci "Stone Blind". Posłuchamy jazdy bez trzymanki "Iris Of The Storm" a la Guns N'Roses. Udamy się na południe USA w "Dirty Girl", by spotkać się ze składem Slash's Snakepit, a przy okazji przybijemy piątkę z Aerosmith. Rozrzewnimy się przy balladzie "Battleground", po której aż oczekuje się, by zaśpiewał ją Axl. W chórkach zaś towarzyszą mu Beatlesi z okresu "Abbey Road". A nie przepraszam - to Myles pięknie naśladuje ich wszystkich razem wziętych, a Slash rzeźbi swoją klasyczną solówkę.
Dyskusyjna jest również długość albumu. 17 piosenek wypychających krążek po same brzegi. Któż w erze MP3 będzie miał ochotę przetrwać je wszystkie na raz? Ja dzisiaj od dobrej rockowej płyty oczekuję 10 konkretnych strzałów, których posłucham sobie w drodze do pracy, a nie epopei, trwającej tyle, co mecz siatkówki. Z drugiej strony tak pokaźny materiał wystarczy słuchaczowi na dłużej, w sam raz, by przetrwać do premiery następnej płyty składu.
Słucham "World On Fire", wynotowuję te wszystkie plusy i minusy, nie mogąc się zdecydować, po stronie których bardziej się opowiadam. Z jednej strony nieźle się bawię przy niektórych numerach, z drugiej czuję się zmęczony po przebrnięciu przez cały album. A chyba w rocku nie chodzi o to, by męczyć słuchacza…
Jurek Gibadło