Motorhead

Aftershock (Tour Edition)

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Motorhead
Recenzje
2014-09-01
Motorhead - Aftershock (Tour Edition) Motorhead - Aftershock (Tour Edition)
Nasza ocena:
8 /10

Motörhead to jeden z tych zespołów, które będą grały wiecznie. Lata lecą, nowe pokolenia muzyków przychodzą, stare zwijają żagle, a Lemmy i spółka pozostają w niezłej formie.

O takim stanie rzeczy świadczy ostatni studyjny krążek Anglików "Aftershock". To dzieło w ubiegłym roku zostało zrecenzowane na łamach Magazynu Gitarzysta, a więc w tym tekście skupię się wyłącznie na tegorocznym wznowieniu materiału, który oprócz regularnego programu albumu zawiera również dodatkowy krążek zatytułowany "Best of the West Coast Tour".

Jest to materiał koncertowy zagrany przez Motörhead na początku 2014 roku. W secie znalazło się w sumie czternaście kompozycji, wśród których są wielkie przeboje zespołu, takie jak "Damage Case", "Overkill", "Ace of Spades" albo "Killed by Death", a także stosunkowo mało nowego materiału. Dość powiedzieć, że jedynym utworem z ostatniego albumu Anglików jest "Lost Woman Blues" zagrany w połowie koncertu. Do tego utworu został zresztą nakręcony teledysk live, który promuje nową, rozszerzoną edycję "Aftershock".

W sumie to nic dziwnego, że muzycy Motörhead konsekwentnie na koncertach wracają do swoich najlepszych nagrań - przede wszystkim kawałków z albumów "Overkill" z 1979 roku i "Ace of Spades" z 1980 roku. Właśnie tego oczekują od nich ludzie, którzy przychodzą na koncerty. Mimo wszystko można podziwiać zespół za odwagę, że na wznowieniu ostatniego albumu znalazł się zaledwie jeden utwór z oryginalnej tracklisty "Aftershock". Zero ciśnienia, pustej chęci nabijania kasy i dyndania na sznurkach właścicieli wytwórni - taki jest Motörhead.

Oczywiście koncerty zespołu nie mają tyle dynamitu, co w przeszłości, w końcu trio tworzące kapelę mogłoby spokojnie uchodzić za dziadków - w jednym przypadku nawet pradziadka - młodszych fanów Motörhead. Nawet jeśli w rock and rollu czas płynie inaczej, to daje się odczuć różnicę pomiędzy tym krążkiem a choćby legendarnym "No Sleep 'til Hammersmith". To w żadnym razie nie oznacza, że muzycy Motörhead oferują słabe występy. Zespół wciąż dobrze zasuwa!

Klasyczne numery zagrane na "Best of the West Coast Tour" to esencja stylu angielskiego zespołu. Instrumenty i wokal płyną szybko, zadziorne, bezkompromisowo i ku chwale kilku zakurzonych rockowych standardów. Rewelacyjnie wypadły tu solówki, szczególnie partia epickiej gitary w "The Chase is Better Than the Catch" i świetne solo perkusyjne zagrzewające do "Rock It". Pomiędzy numerami wciąż dużo ma do powiedzenia Lemmy, ale akurat w przypadku jego wokalu, mam drobne zastrzeżenia.

Odniosłem wrażenie, że partie wokalne legendy angielskiej sceny zostały za bardzo schowane za instrumentami. Winę za taki stan rzeczy ponosi albo realizacja techniczna koncertu, albo odpowiedzialny za produkcję krążka Cameron Webb. Trochę to kontrastuje z studyjną jakością "Aftershock", nad którą również pracował Webb, a więc można odnieść wrażenie, że Lemmy’emu nie służą klimaty Zachodniego Wybrzeża.  

Jednak, jak już wcześniej wspomniałem, wznowienie ostatniej płyty studyjnej Motörhead świadczy, że mamy do czynienia z zespołem, który wcale nie zbliża się do końca kariery. Takie albumy to wciąż kawał radości dla fanów, a zarazem wizytówka porządnego grania studyjnego i koncertowego po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce i… kto przebija?

Konrad Sebastian Morawski