Thesis z pozazdroszczenia godną konsekwencją opiera swoją muzykę na kontrastach.
Z jednej strony delikatne, melancholijnie i leniwie ciągnące się partie "czystych" gitar nastawione raczej na tworzenie nastroju i przestrzeni, z drugiej zaś masywne riffy z mocno podkręconym przesterem, które niczym sole trzeźwiące wybudzają nas z fragmentów hipnotyzujących. Podobnie rzecz ma się w partiach wokalnych, kiedy Kacper Gugała raz to nastraja nostalgicznie, mocno poetycko, by nieomal z pomocą magicznego guziczka udać się w stronę manifestacyjnego wykrzykiwania kolejnych żali i bólów. Utwory momentalnie szachują zmianami napięć i nawet jeśli któryś z nich utrzymany był w tonie spokojnym ("Ze szkła"), to poprzedza go prawdziwa emocjonalna petarda ("Z dnia na dzień na gorsze").
Miejsca na salta nastrojów jest sporo, wystarczy wspomnieć, że dwa spośród pięciu podstawowych numerów mają ponad dziesięć minut, a żaden nie trwa krócej niż minut sześć. Najlepsze, że nawet przy wspomnianych kolosach Thesis nie uznaje półśrodków, zaciekawia, stosuje charakterne roszady napięć przez co utwory nawet przez moment nie wydają się być rozciągane na siłę. Grupa nie pomaga sobie nawet solówkami - za takową można uznać jedynie genialnie wkomponowany w utwór, gościnny udział saksofonu Tadeusza Cieślaka w "Dziesięć kłamstw". Materiał z "Z dnia na dzień na gorsze" opiera się raczej na konstrukcji typowo post-rockowej (często wkraczając na poletko post-metalowe) i za błąd należy uznać częste klasyfikowanie muzyki Thesis w gatunkowych rejonach progresji. Kompozycje są raczej proste instrumentalnie, pozbawione nawet szeptów poszukiwań grania bardziej technicznego, ale przez swoją drapieżność i zmienność niezwykle angażujące, co przede wszystkim stanowi o sile ich oddziaływania - moc tkwiąca w prostocie i emocje, tymi cechami operuje Thesis. Wyskokiem czysto gościnnym jest około dwuminutowe, pachnące ambientem wprowadzenie w "Jedno słowo".
Lekko kontrowersyjne mogą być liryki - zaśpiewane zresztą po polsku - eksponujące tematy nihilizujące. Samobójstwo, wiara, samotność - to niezwykle wdzięczne obiekty egzystencjalnych poetów na początku drogi twórczej, ale i często trącące tanim patosem i grafomanią (vide głównie z tego powodu obśmiewany repertuar łódzkiej Comy). Thesis również zdarza się liryką w licealny mrok wdepnąć, tyle, że są to raczej tekstowe potknięcia niż rzeczywiste nurzanie się w literackiej tandecie i pustosłowiu - ich akceptacja to już kwestia wrażliwości i poetyckiego smaku.
W ostatecznym rozrachunku nowy materiał od Thesis jest godny uwagi. Dawno nie mieliśmy w polskiej muzyce tak długich, ale przy tym i nie nużących kompozycji wyśpiewanych w języku ojczystym. Brak instrumentalnych popisów wcale nie wpływa na nijakość materiału, który dzięki zręcznemu żonglowaniu kontrastami przykuwa uwagę i angażuje. Z prostych środków wykuto porządną płytę, może rzeczywiście momentami niezdrowo depresyjną, ale w gruncie rzeczy ciekawą.
Grzegorz Bryk