"Mam mnóstwo do opowiedzenia, a nigdy wcześniej tego nie robiłem. Na dodatek nie jestem zbyt zainteresowany formą - ona nie jest dla mnie najważniejsza. Jeśli więc nie czyta się wam dobrze mojej książki, oddajcie ją komuś innemu."
W powyższych kilku zdaniach Neil Young idealnie opisał swoją pierwszą książkę, która w Polsce ukaże się 9 października pod tytułem "Marzenie hippisa". Z premedytacją unikam stwierdzenia autobiografia, podobnie zresztą jak sam jej autor, ponieważ pozycja owa zdecydowanie wykracza poza ramy gatunku. Czy słusznie? Na to pytanie próbowałem sobie odpowiedzieć podczas lektury i do tej pory nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, że tak.
Young, który za miesiąc skończy 68 lat, to postać nietuzinkowa, która w życiu sporo przeszła i równie wiele osiągnęła. Nie ma wielkiego głosu, nie jest wirtuozem gitary, ale posiada szósty muzyczny zmysł, który pozwolił mu napisać mnóstwo niezapomnianych dźwięków i poruszających tekstów. Nic więc dziwnego, że powstało już kilka książek o jego życiu i twórczości. Nie dziwi też, że sam chciał o sobie co nieco poopowiadać.
"Marzenie hippisa" to więc gawęda starego znajomego o dzieciństwie, młodości, rodzicielstwie, muzyce i sztuce w ogóle. Neil zarówno opowiada o swoich płytach, jak i o chorobach, które przeszedł (a było ich wiele), o wychowywaniu dzieci z porażeniem mózgowym i o wielu związkach, z których najtrwalszym okazał się ten z obecną żoną, Pegi Young, skądinąd też artystką.
Skąd jednak moje wątpliwości, o których piszę pod koniec pierwszego akapitu? Po pierwsze wynikają one z faktu, iż Young bardzo luźno trzyma się chronologii. Owszem, na początku mowa jest o dzieciństwie, później o przeprowadzce to USA, zakładaniu kolejnych kapel (Buffalo Springfield czy Crazy Horse), ale jeśli Neil ma ochotę w środku książki cofnąć się o 10 lat w stosunku do tego, o czym pisał dwie strony wcześniej, robi to bez żadnych oporów. Ma to jednak swój urok: przypomina mi się bowiem rozmowa z dziadkiem (myślę, że każdy doświadczył czegoś podobnego) - przecież gdy ten opowiada nam jakąś historię, nie trzyma się kurczowo ni czasu, ni faktów. Płynnie przechodzi pomiędzy wydarzeniami, cofa się dwa kroki w tył w swej opowieści, by za chwilę podbiec o pięć do przodu. Gdy tak podejdziemy do "Marzenia hippisa", jego lektura stanie się przyjemniejsza. Tym bardziej, że Young pisze niby w sposób zdystansowany, ale czasami wyraźnie daje ponieść się emocjom.
Ta pozycja to jednak nie tylko autobiografia - to także dziennik (Neil przed rozpoczęciem pisania złamał palec u nogi, o czym nie omieszkuje nas informować co jakiś czas), eksploracja fascynacji autora (makiety kolejowe oraz samochody), a także projektów, nad którymi pracuje (m.in. Pure Tone - cyfrowy format muzyki, który umożliwi nam słuchanie piosenek w bezstratnej jakości). Przez to książka nieco się rozsypuje, ale staje się też wielobarwna, przekraczająca granice gatunkowe. Czyż nie po tym poznajemy prawdziwego artystę?
Wartko przetłumaczone i schludnie wydane "Marzenie hippisa" powinno więc trafić do rąk nie tylko miłośników twórczości Kanadyjczyka, ale także do tych, którzy lubią stykać się z nietypową i wciągają lekturą.
Neil Young " Marzenie hippisa"
Wydawnictwo Pascal
Tłumaczenie: Regina Mościcka
510 stron, okładka twarda
Jurek Gibadło