Vagitarians to zespół, który wciąż przebija się do świadomości szerszej grupy słuchaczy. Systematycznie koncertują u boku tuzów stoner/doom/sludge (Crowbar, The Flying Eyes, Eyehategod...) i mogą pochwalić się nietuzinkowym albumem wpisującym się we wspomnianą stylistykę.
Godsmack, Jethro Tull, Neil Young, Opeth, Empyrium, Ulver, jak świat długi i szeroki wielu prędzej czy później nagrywa "akustyki". Czasem są to akustyczne wersje wcześniej opublikowanych utworów, innym razem premierowe kompozycje. Warszawiacy jakby nie mogli zdecydować i stanęło na ponownym zaaranżowaniu starych numerów (nie tylko tych z debiutanckiego "Wood"), co w rezultacie dało właściwie nowe kawałki.
Miało być "III" Led Zeppelin, jednak brak czasu i inne okoliczności sprawiły, że "Stoner Boner Blues" to całkowicie akustyczny album. Pięć utworów studyjnych oraz dwa w wersji live (w tym cover The Allman Brothers Band).
Ten krążek to nie "Nebraska" Springsteena. "Stoner Boner Blues" muzycznego wzwodu nie dostarcza, jest jednak dobrym czasoumilaczem. I chyba nie było intencją muzyków nagrywać wiekopomnego dzieła. Słychać, że chłopaki rejestrując te numery dobrze się bawili i ta zabawa udziela się słuchaczowi. To jak z najnowszą powieścią Kinga "Joyland", trochę sentymentalną, niosącą znamiona zabawy konwencją, ze szczyptą nawiązań do popkultury. Przenoszącą czytelnika do Północnej Karoliny lat siedemdziesiątych. "Stoner Boner Blues" również przynosi kilka sentymentalnych wycieczek i uruchamia wyobraźnię.
Szkoda, że Vagitarians są na takim etapie kariery, na jakim są. Oczyma wyobraźni widzę zespół o bardziej znaczącym statusie, który może sobie pozwolić na zaproszenie kilku znanych gości. Te numery naprawdę świetnie brzmiałyby, gdyby słychać było na nich wokale np. Gregga Allmana, Johna Garcii, Travisa Meeksa czy któregokolwiek z trzech wokalistów, którzy przewinęli się przez szeregi Alabamy Thunderpussy. Ha, co to byłaby za płyta. Inna sprawa, że wokalnie jest naprawdę nieźle, miałem pewne obawy, co do tego, ale panowie z Vagitarians dali radę. Wstydu nie ma.
Same kompozycje są dobre, miejscami bardzo dobre. Brzmienie jest przestrzenne, żywe, takie, jakie powinno być w przypadku takiego grania. Na początek otrzymujemy bardziej energetyczne "bluesujące" "Stoner Ceremony", "Flesh And Bones" oraz "Dusty Road". Są to numery o niemałym potencjale komercyjnym, miejscami przywodzą na myśl Days Of The New, ale to tylko luźne skojarzenie. Tak naprawdę nie o oryginalność tu chodzi, bo poszczególne partie kojarzą się z tym czy innym bardziej znanym zespołem. Wspomniana trójka to zgrabnie zaaranżowane kawałki, zwłaszcza aranżacje bębnów przykuwają uwagę i wzbogacają brzmienie, bo zespół nie ograniczył się tylko do tradycyjnego zestawu perkusyjnego. Można w nich znaleźć również echa Godsmack w wersji akustycznej czy solowej twórczości Sully'ego Erny (właśnie z uwagi na wykorzystane instrumenty perkusyjne) czyli raczej odległe klimaty od tego, co jest chlebem powszednim warszawskich muzyków.
Świetnie wypada "Stoner Boner", który angażuje słuchacza w pełni. Niepokojący, nieco melancholijny temat gitarowy przeradza się w znakomity, mocarny refren z porywającą linią wokalną. Tu też muzycy pozwalają sobie na wycieczkę instrumentalną, chwilami przypominającą mi Opeth z "Damnation". Z tym też zespołem kojarzy się otwarcie "Close To The Window", który mogłoby się znaleźć w repertuarze Szwedów bez straty na jakości ich twórczości. Tu znowu popis daje na bębnach Bartek Garmracy. Gitarzyści grają bardziej mechaniczny niepokojący temat, bardziej drapieżny, napędzany wspomnianymi instrumentami perkusyjnymi. Na dokładkę dostajemy cover The Allman Brothers Band "Whipping Post" oraz zadziorny autorski "Ignore It".
Jak wspomniałem "Stoner Boner Blues" jakichś szczególnych wzruszeń nie przynosi, ale sprawia, że na czterdzieści minut przenosimy w krainę akustycznego grania z bardzo różnych rejonów muzycznego świata, choć dominujący jest tu blues. Muzycy wkroczyli na nowy grunt, ale poradzili sobie. Nagrali świeżo brzmiący album, a nowe wersje utworów są bardzo łatwo przyswajalne, dlatego spokojnie mogą sięgnąć po niego ludzie, którzy niekoniecznie lubują się w stoner/doomowych dźwiękach. Można powiedzieć, że epka warszawiaków jest bardziej uniwersalna i dzięki temu zespół ma szansę trafić do nowego odbiorcy. Pozostaje teraz czekać na drugiego długograja, który ponownie będzie wyprawą w nieznane.
Sebastian Urbańczyk