Do niedawna mogło się wydawać, że polski zespół grający sludge na odpowiednim poziomie, jest zjawiskiem równie rzadkim, co jednorożec, albo przynajmniej nosorożec biały.
Debiutancki album Vagitarians to jednak dowód na to, że nawet w niesprzyjającym, nadwiślańskim klimacie ma szansę powstać rasowa płyta, którą bez żadnych kompleksów można postawić obok niejednego sludge'owego produktu z logo Relapse czy Southern Lord. Vagitarians wyrobił już sobie niezłą koncertową markę na stołecznych klubowych scenach, jednak, pomijając udostępnione w sieci demo i epkę, na studyjny debiut formacji trzeba było trochę poczekać. "Wood" dowodzi, że było warto. Warszawiacy nie tylko celująco odrobili zadanie domowe ze znajomości tego, co dzieje się w sludge'owym, niestety coraz bardziej zatęchłym i wtórnym światku, ale przede wszystkim potrafili podać swoje dźwięki w bardzo świeży, atrakcyjny i zdecydowanie nie-polski (a samo to stanowi już spory komplement) sposób. Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałem.
Pięć premierowych kawałków, które znalazły się na "Wood", to zdecydowanie najlepszy materiał z logo Vagitarians, który prezentuje spory progres, a zarazem dojrzałość zespołu. 'WooD' odwrócone do góry nogami i czytane wspak daje DooM, i rzeczywiście tym razem jest wolniej, potężniej i ciężej niż miało to miejsce wcześniej, a przy tym każda kompozycja utrzymana jest w nieco innym stylu. Sludge to trochę za wąska szuflada, bowiem prócz 'kosmicznych' efektów, słychać tu także inspiracje choćby oldschoolowym rockiem (wstęp "Ruthless"), dzięki czemu jest po prostu ciekawiej.
Można odnieść wrażenie, że kapela postanowiła wydestylować na swoim debiucie wszystkie najlepsze pomysły; dlatego "Wood" to materiał równy, na którym nie ma miejsca na mielizny. Co więcej, choć połamane otwarcie krążka wskazuje na Meshuggah, wokale w "Close To The Window" kierują myśli w stronę Crowbar, a połączenie ciężaru z rockową melodyką w "Shallow Grave" przypomina podobne działania firmowane przez Church of Misery, są to pomysły naprawdę oryginalne. Wspomniany "Ruthless", kryjący w sobie znakomite, rasowe przyspieszenia i świetne solówki to całkowicie nowa jakość w twórczości Vagitarians. Stworzenie blisko 12-minutowej kompozycji, mającej ręce i nogi, i utrzymującej uwagę słuchacza od początku do końca, to niełatwe zadanie, z którego warszawiacy wyszli obronną ręką. A jakby tego było mało, zamykający krążek "Stones on Blank Sky", w którym słychać dalekie echa Yob, to momentami prawdziwie złowieszczy, funeralowy potwór. Brawo!
Wszystkie te kompozycyjne zabiegi na niewiele by się zdały, gdyby nie zostały poparte dobrą produkcją. Okazuje się, że także na tym polu trudno cokolwiek zarzucić recenzowanemu materiałowi. Czytelne, klarowne i soczyste brzmienie, kiedy trzeba przybrudzone , ale bez piwnicznego smrodu, ładnie uwypukla dobrą pracę wszystkich instrumentów (choć warto byłoby czasem mocniej podbić brzmienie basu oraz talerzy) oraz podwójnych wokali. Niby standard, ale wcale nie taki oczywisty.
"Wood" ma w sobie sporo autentycznej świeżości i szczerego entuzjazmu. Ktoś może uzna to za przesadę, ale ten album leży mi nieporównanie bardziej niż ostatnie, mocno wymęczone klocki Weedeater czy 16. Gdyby zespół ten przyszedł na świat, dajmy na to, w Savannah, Richmond czy Nowym Orleanie, wkrótce zacząłby pewnie jeździć w trasy u boku gwiazd gatunku. W Polsce czeka ich na razie niełatwe zadanie przekonania do siebie szerszej, niż tylko stołeczna, publiczności. Trzymam kciuki.
Szymon Kubicki