Panowie z Osady Vida chyba bardzo potrzebowali takiego albumu.
Wszystkie poprzednie studyjne płyty śląskiego zespołu - dodam, w sile trzech - reprezentowały muzykę niezwykle wymagającą nie tylko od samych muzyków, bo instrumentalistami są oni nieprzeciętnymi, ale również słuchaczy, bowiem był to materiał wysmakowany, ciężki percepcyjnie, intelektualny i dla nieobytego odbiorcy po prostu nieznośny. Dodatkowo, do tej pory zawsze były to albumy koncepcyjne.
Szczerze powiem, że właśnie dzięki owej bezwzględności kompozycji Osada Vida jest dla mnie bodaj najważniejszym obecnie zespołem progresywnym w naszym kraju, niepodrabialnym towarem eksportowym, a przy tym chyba jednym z najbardziej przekonujących reprezentantów współczesnego grania stricte progresywnego, nawet i na skalę światową. Panowie wypracowali sobie swój szalenie rozpoznawalny styl, swoje brzmienie, operują swoimi patentami i tworzą rzeczy, jakich nikt inny po prostu nie gra. W postmodernistycznych czasach to niezwykle cenna umiejętność, by tak wymieszać wszystko ze wszystkim, jednocześnie nie dając powodów krytyce do krzyczenia, że "toć takie coś to już było!".
Po prawie czterech lat względnej ciszy (względnej, bo i po drodze było przecież wydawnictwo DVD "Where The Devils Live" i ważne, zagraniczne występy), Osada Vida wróciła z nowym materiałem, który w sposób znaczny różni się od poprzednich dokonań. Może nawet nie na gruncie brzmienia, ale samej konstrukcji utworów, gdyż "Particles" to przede wszystkim album piosenkowy, przystępny nawet dla niedzielnych słuchaczy. Panowie oczywiście zadbali, by wszystkie utwory były odpowiednio zinstrumentalizowane, więc nie jest to granie rozrywkowe sensu stricto, nie można mówić o żadnej chałturze - mamy tu do czynienia z zaawansowanym technicznie instrumentarium podanym w formie lekkostrawnej, bezpretensjonalnej.
Dużo żwawiej zresztą brzmi Osada Vida, solówki nie są już tylko popisami wirtuozów, ale mają zarówno melodie jak i swoisty, rockowy pazur. Najlepiej na tym gruncie spisuje się gitara Bereski, ale i pozostałym chyba sporo frajdy sprawiło nagrywanie tej płyty. Wszystkie piosenki z "Particles" spokojnie można by usłyszeć tak w radio, jak i na liście odtwarzania fana brzmień o nieco trudniejszej w odbiorze formie, tym bardziej, że praktycznie każdy utwór jest na swój sposób rozpoznawalny i charakterny, uzbrojony w charyzmatyczne koncepty i melodie - zaś refren z "Until You're Gone" to bodaj najlepsza wokalnie rzecz, jaka do tej pory wyszła pod szyldem Osady Vida.
W tym wszystkim dostrzegam tylko jeden mały minus, gdzieś tu zatraca się styl śląskiego zespołu. Utwory bardziej przypominają mi wcześniejsze dokonania nowego wokalisty Osady, Marka Majewskiego pod szyldem Acute Mind, niż granie osadowe właśnie. Zbyt duża rozbieżność stylistyczna sprawia też, że "Particles" to nie spójne dzieło sztuki, jak było w przypadku poprzednich albumów, ale zbiór piosenek o stylach czasem tak od siebie oddalonych, że niepodobna ich na jednym krążku umieszczać. Osobiście jestem zwolennikiem słuchania płyt w całości, "Particles" też się tak da, ale stylistyczne roszady z czasem męczą.
Niemniej takiego krążka Osada potrzebowała, nawet i po to, by rozruszać nieco koncerty, by przewietrzyć umysły od potężnie intelektualnych form, poszerzyć horyzonty, by pokazać, że to nie tylko instrumentalni technicy, ale i zadziorne chłopaki. W pełni się udało. Stworzyli rewelacyjny krążek piosenkowy, gdzie można sobie wyjąć jakiś utwór ze środka płyty i wrzucić go między rzeczy z bardziej przystępnej ligi dźwięku. Czekam jednak na powrót Osady do grania form cięższych percepcyjnie, bo w tym są jedyni w swoim rodzaju i bezwzględnie niepodrabialni - publiczność może wtedy nie tak wielka, ale wartość artystyczna niepodważalna.
Grzegorz Bryk