Psychedelic Pill
Gatunek: Rock i punk
Rok 2012 okazał się wyjątkowo bogaty w wydawnictwa muzycznych weteranów. Swoje, bardzo interesujące zresztą, płyty nagrali Bob Dylan, Van Morrison, Dr. John, Joe Cocker, Ry Cooder no i Neil Young.
Kanadyjczyk, zaledwie cztery miesiące po premierze poprzedniej płyty, wydał kolejny album. Tempo niesłychane. O ile "America" zawierała wyłącznie covery z amerykańskiej tradycji muzycznej (taki poniekąd śpiewnik narodowy), "Psychedelic Pill" wypełniają premierowe kompozycje. 87 minut muzyki zamknięte na dwóch srebrzystych krążkach. Pierwsze zaskoczenie to długość utworów. Otwierająca album kompozycja "Driftin’ Back" trwa prawie 28 minut (!) i jest dobrą zapowiedzią tego, co dalej czeka słuchacza. Po krótkim akustycznym wstępie ze spokojnym wokalem Younga, kiedy dołącza reszta Crazy Horse, rozpoczyna się psychodeliczne, rozjamowane granie pełne przybrudzonego gitarowe zgiełku, z którego co jakiś czas wyłania się niewinnie zaśpiewany refren. Zespół brzmi niezwykle naturalnie i surowo, a z muzyki bije brutalna szczerość, energia i entuzjazm. Trzeba po prostu pozwolić dać się jej ponieść bez niecierpliwego oczekiwania na ładną melodyjkę czy chwytliwy refren.
Inny "długas" z pierwszego krążka to trwający prawie 17 minut "Ramada Inn". Niejako w uzupełnieniu mamy dwa krótsze numery (niecałe 4 minuty) czyli "Psychedelic Pill" i traktujący o kanadyjskich korzeniach Younga "Born In Ontario". Ten ostatni w porównaniu z poprzednikami to taka "zwykła" piosenka. Drugą płytę z zestawu otwiera "Twisted Road", który można bardzo podobnie określić. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Krótki odpoczynek od gitarowego zgiełku przynosi bardzo spokojny, wręcz akustyczny "For The Love Of Man". Zaraz potem najdłuższy na drugim krążku, trwający szesnaście i pół minuty "Walk Like A Giant" z beztroskim pogwizdywaniem. W uzupełnieniu drugiej płyty dodano alternatywną wersję "Psychedelic Pill".
Neil Young ma gdzieś konwenanse i muzyczną "poprawność". Serwuje słuchaczowi swoją muzykę w dawce i formie jakiej wielu odbiorców, przyzwyczajonych do współczesnych produkcji, pewnie nie jest w stanie zaakceptować. Bo jest za długo, za monotonnie, za mało chwytliwych melodii. Ale za to jest niesamowity psychodeliczny nastrój niczym nieskrępowanego gitarowego jamowania bez zaprzątania sobie głowy tym, jak długo to trwa i czy ktoś to będzie miał odwagę prezentować to w radio.
Robert Trusiak