Minęło 50 lat od wydania albumu „Music from The Body”, na którym awangardzista Ron Geesin i Roger Waters z Pink Floyd, udowodnili, że z pomocą fortepianu i dźwięków wydawanych przez ludzkie ciało można tworzyć muzyczne konstrukcje.
Pół wieku później niepokorna Fiona Apple, zamknięta przez pandemię w czterech ścianach własnego mieszkania, przypomniała, że waląc łyżką o szafę, doprowadzając przy tym do złości rozkrzyczane psy gdzieś w tle nagrań, też można grać muzykę. Argument pandemii jest tu zresztą nieco naciągany, bo album powstawał przez ostatnie pięć lat, więc nie była to główna przyczyna tego, że nagrywany był w domowych warunkach.
Osłuchując „Fetch The Bolt Cutters” nasuwały mi się skojarzenia z wydanym w podobnym czasie krążkiem Alanis Morissette „Such Pretty Forks in the Road”. W obu przypadkach fortepian jest instrumentem dominującym, obie artystki największy sukces święciły w połowie lat 90, obie powróciły po ośmiu latach ciszy i postanowiły opowiedzieć w piosenkach o swoich życiowych doświadczeniach: zarówno Morissette jak i Apple zmagały się w ostatnich latach z depresją i problemami małżeńskimi. I aż nieprawdopodobne, że tak podobne życiorysy dotknęły tak odmienne osobowości prezentujące swoje historie w tak różnych stylach. Jeśli Alanis na nowym krążku jest klasyczna, elegancka i serwuje emocjonalne dostojeństwo oraz dojrzały smutek, to Fiona Apple jawi się jako dziki hultaj, czerpiący z awangardy eksperymentator i muzyczna dziwaczka robiąca muzykę z tego co ma pod ręką.
Piąta płyta Amerykanki mogłaby uchodzić za artystyczny manifest czasów pandemii - stworzony domowymi sposobami, taki muzyczny DYI. Konstrukcja utworów oparta jest na wokalu i pianinie, tylko czasem do głosu dochodzi perkusja, bas i organy (m.in. Wurlitzer), a za trzeciego bohatera robi gitara, melotron czy wibrafon. Dużo częściej beat tworzą kuchenne przybory otłukujące meble bądź jakiejś inne, bliżej niesprecyzowane i niekonwencjonalne dźwięki quasi-perkusyjne. Co ciekawe, większość materiału powstała w domu Apple w Venice Beach, a artystka nagrywała się w programie GarageBand (będącego częścią pakietu iLife firmy – nomen omen! – Apple), którego jak sama twierdzi, nie potrafi obsługiwać, więc jej wokale nie były w jakikolwiek sposób retuszowane.
Materiał z „Fetch The Bolt Cutters” ciężko umieścić w konkretnych gatunkowych ramach – na pewno korzeniami sięga do jazzu, R&B ale i artystycznego popu, jest jednak odpowiednio pokiereszowany przez formalne eksperymenty, co sprawia, że bliżej mu do awangardy niż głównego nurtu. Tradycyjna struktura podziału na zwrotki i refreny w nowym materiale Fiony Apple praktycznie nie istnieje. Sprawia to, że krążek jest dziełem ciężkim percepcyjnie, połamanym, targanym nieustannymi zmianami temp i dzikich emocji, ale również pełen humoru, co z kolei kontrastuje z ciężkimi, społecznie zaangażowanymi tekstami – dominują tematy feministyczne, a sama wokalistka nie ma w zwyczaju gryźć się w język. To płyta, której słucha się ciężko, ale i z którą ciężko się rozstać.
Wszystkie te aspekty wpisują najnowszy materiał amerykańskiej artystki w poczet najistotniejszych i najbardziej oryginalnych kobiecych albumów muzyki pop. „Fetch The Bolt Cutters” to bez wątpienia najważniejszych do tej pory sukces artystyczny Fiony Apple.