Czterdziestolecie studyjnej pracy szkocki Simple Minds postanowił uczcić składakiem największych hitów i premierowym kawałkiem „For One Night Only”.
O ile jestem w stanie zrozumieć trzypłytowe wydanie deluxe „40”, choć i ono nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia, bo numery się duplikują – choćby „Waterfront” czy „Glittering Prize” są tam w dwóch wersjach, zremasterowanej studyjnej oraz akustycznej z płyty „Acoustic” (2016); to jednopłytowe (które zostało dostarczone do Gitarzysty) jawi się jako totalne nieporozumienie i dla potencjalnego nabywcy strata pieniędzy. Wystarczy wspomnieć, że niemal wszystkie utwory z „40”, a przynajmniej te najistotniejsze dla historii Simple Minds, ukazały się już na „Celebrate: The Greatest Hits” (2013), ta z kolei powiela układ „The Best of” z 2001 roku. To pokazuje tylko, że grupa Jima Kerra i Charliego Burchilla trochę te kupony zaczęła odcinać serwując wielokrotnie odgrzewanego kotleta.
Z nieupchanych wcześniej na żadnej składance największych hitów mamy „Sense of Discovery” z ostatniego studyjnego „Walk Between Worlds” (2018) i „Honest Town” z „Big Music” (2014). No i premierowy, jakby żywcem wyjęty z neonowych lat 80 „For One Night Only” – utwór tyleż sympatyczny, co zupełnie nieistotny. Abstrahując jednak od powtarzalności playlisty z kolejnych wydawnictw z największymi hitami Simple Minds, ja się podczas odsłuchu „40” nie bawiłem najlepiej. A przynajmniej nie tak jak przy "Greatest Hits” Queen czy nawet nie tak dawno wydanego „Honk” od The Rolling Stones.
Kawałki Simple Minds się zestarzały, brzmią nieświeżo, nie mają tej rześkości, jaką wciąż lśnią i elektryzują numery od ekipy Mercury’ego. Po prostu estetyka new romantic czy reprezentowana przez Simple Minds odmiana new wave chyba jednak odeszła do lamusa, nie znalazła swoich następców i stała się skamieliną, reliktem przeszłości. Te hity nie mają już takiej siły rażenia jak w przebajerowanych i przerysowanych latach 80. Dziś prawdopodobnie żaden z tych przebojów nie znalazłby się na jakiejkolwiek liście przebojów, bo okropnie się one zdziadziały i serwowane na „40” remastery niespecjalnie je odmładzają.
Jasne, „See The Light” wciąż może przykuć uwagę; dynamiczny „Sanctify Yourself” wzbudzić zainteresowanie; a „Alive and Kicking” pobudzić do lekkiego pląsania, ale zdecydowana większość trąci myszką. Cóż, muzyka też się starzeje i Simple Minds nie mieli na to wpływu. Kością największej niezgody jest tu jednak fakt, że to wszystko można dostać na wcześniejszych składankach, które są wciąż dostępne i to za niższe pieniądze niż „40”. To jest największy zarzut skierowany w kierunku managementu Simple Minds. Bardzo nieładnie obchodzony jubileusz…