Nie było innego wyjścia. Management The Rolling Stones musiał wyczekać aż ze sklepowych półek zniknie kasowa kompilacja „Grrr!” z 2012, by móc wypuścić kolejną zbitkę największych hitów.
Wydaje się, że „Grrr!” w wersji trzy, a już na pewno czteropłytowej, był dla Stonesów tym czym „Greatest Hits” dla Queen – wyczerpaniem tematu, kompilacją totalną, taką po której już nic więcej dodać się nie da. Wystarczy wspomnieć, że praktycznie wszystkie najważniejsze numery z „Honk” pojawiły się wcześniej również na „Grrr!”, włączając w to kawałki "Doom and Gloom" i "One More Shot" mające premierę właśnie na „Grrr!”, a odliczając te, które ukazały się na ostatnim longplay’u brytyjskiej legendy z 2016 roku „Blue & Lonesome” ("Just Your Fool", "Ride 'Em On Down" i "Hate to See You Go"). Kompilacyjna poprzedniczka „Honk” miała jeszcze jedną, bodaj najważniejszą przewagę – zawierała materiał z lat '60, gdy tymczasem najnowsze wydawnictwo to zbiór utworów z lat 1971-2016, więc z automatu nie znalazły się tu bodaj największe klasyki Stonesów jak "Paint It Black", "(I Can't Get No) Satisfaction", "Sympathy for the Devil" czy "Gimme Shelter". Ten brak na płycie pierwszego okresu działalności The Rolling Stones jest pokłosiem batalii sądowej z byłym menadżerem Allenem Kleinem, którą Jagger i Richards przegrali i musieli zrzec się praw autorskich.
Prawdopodobnie właśnie tu leży odpowiedź na pytanie, dlaczego nie zdecydowano się na ponowne wydanie „Grrr!”, a czymś tę pustkę należało przecież wypełnić, bo jak pokazały statystyki, The Rolling Stones wciąż jest poważna firmą, a ponad 2 miliony sprzedanych egzemplarzy „Grrr!” mówią same za siebie. Nowa kompilacja była potrzebna – nie tylko ze względów finansowych. Niestety, jak to zwykle bywa przy akcjach „szyjmy z tego co mamy”, z „Honk” udało się raczej połowicznie, bo sam fakt, że nie ma tu materiału z pierwszego dziesięciolecia działalności grupy mocno obniża wartość krążka. Sądowe batalie i wewnętrzne niesnaski nie mają dla przeciętnego słuchacza najmniejszego znaczenia, nie są żadnym wytłumaczeniem. Już na starcie można więc uznać, że „Honk” najpełniejszą kompilacją największych przebojów The Rolling Stones nigdy nie będzie.
Ale nie można też powiedzieć, że tego albumu nie słucha się z przyjemnością, bo od roku 1971 zespół Jaggera i Richardsa wydał całą masę flagowych numerów, które niejednego młodszego słuchacza zaciekawią do dalszych poszukiwań. Nie ukrywajmy bowiem, że grupą docelową dla „Honk" są raczej ci, którzy Rolling Stonesów nie znają, albo znają bardzo słabo. Zresztą standardowe, dwupłytowe wydanie (36 piosenek) nie ma oddanym fanom raczej niczego do zaoferowania. Dodajmy, że na „Honk” znalazła się cała setlista ze Stonesowskiego the best of z roku 1993 „Jump Back”. Nieco ciekawiej wygląda trzypłytowa edycja deluxe, zawierająca dodatkowy kompakt z występami live w sile dziesięciu numerów, na których usłyszymy gościnnie choćby Eda Sheerana i Florence Welch.
Dwupłytowe wydanie „Honk” jest więc kompilacją dla tych, którzy spóźnili się na „Grrr!”, a chcieliby mieć na półce jakiś podręczny zestawik Stonesowych numerów, nawet jeśli jest to lista okrojona z najbardziej epokowych dzieł zespołu. W innym przypadku polecam poszukać po aukcjach trzy lub czteropłytowe wydanie „Grrr!” (radzę również unikać edycji 2CD, która jest bardzo uboga), choć w obecnej chwili trzeba będzie za nie całkiem sporo zapłacić, o ile w ogóle uda się je znaleźć. „Honk daje radę, aczkolwiek na pewno nie jest kompilacją idealną.