Debiutancki album 22-letniej Brytyjki pokazuje, że nowoczesna muzyka pop zmierza w bardzo dobrym kierunku - sprawdzone schematy przemyca w bardziej ambitne rejony, czyniąc ze sztuki środka antidotum na wszechobecną w popkulturze tandetę.
Rachel Anne Morris, bo tak naprawdę nazywa się ta urocza wokalistka i autorka tekstów, zgrabnie połączyła tematykę mentalnego dojrzewania z doskonałymi aranżacjami spod znaku indie popu, elektroniki oraz elementów akustycznych. Z pewnością, duża w tym zasługa producentów krążka - Ariela Rechtshaida, Jima Eliota i Fryarsa (udziela się również w numerze "Cold"), nie mniej jednak bez chwalonej przez m.in. Chrisa Martina z Coldplay, Toma Odella, Zane’a Lowe (dziennikarz muzyczny i DJ) i Laurę Mvulę piosenkarki, z pewnością nie powstałoby tak wyjątkowe dzieło, jak "Unguarded".
Przejdźmy jednak do zawartości albumu. Rozpoczyna go klimatyczny "Skin", przy którym można się rozpłynąć. Następny w kolejce jest przebojowy "Under The Shadows", łączący w sobie taneczne brzmienia z hipnotycznymi wokalami Rae i ciepłymi melodiami. Idealny kandydat na radiowe playlisty, ewentualnie do wiosennych spotów dużych stacji telewizyjnych. Czy to jednak źle? Skądże znowu, wszak to całkiem ambitny kawałek muzyki.
Dalej mamy mojego ulubieńca w postaci "Closer". Charakterystyczny beat w stylu lat '90 (przypomina nieco ten z utworu "Return Of The Mack" Marka Morrisona, którego nota bene cover młoda artystka wykonała podczas sesji dla audycji wspomnianego w poprzednim akapicie Zane’a Lowe oraz Transmittera) wprowadza nas w pozytywny nastrój, podobnie zresztą jak osadzony w lekko dance’owym klimacie "Love Again". Nostalgiczne "For You" i "Don’t Go" porażają autentycznością. Przyznam szczerze, że słuchając tych kompozycji (zwłaszcza ich tekstów), trudno mi było nie przypomnieć sobie o uczuciach, które towarzyszyły zapewne wielu z nas w momencie rozstawania się z ukochaną osobą. Oniryczne "Unguarded", "This Time", "Morne Fortune" oraz "Not Knowing" noszą w sobie coś pompatycznego, bowiem przypominają suitę napisaną ku chwale samotnych serc, wykonaną w starej anglikańskiej katedrze. Całkiem przyjemnie słucha się też duetu ze współproducentem płyty, Fryarsem czyli "Cold", jak również przepełnionego elektroniką "Did You Even Know".
Florence Welch? Sinead O’Connor? A może Björk? Praktycznie z każdą z tych artystek może budzić skojarzenia nasza bohaterka, jednak daleki byłbym od bezpośrednich porównań, bowiem Rae jak na dziewczynę, która dopiero niedawno weszła w trzecią dekadę swojego życia, jest nadzwyczaj dojrzała i potrafi zbudować własną, niepowtarzalną kategorię opartą na talencie i umiejętności łączenia nowoczesności z tradycją muzyki popularnej. Oby każdy kolejny album pani Morris był tak niebanalny, jak ten.
Elvis Strzelecki