Tęczowa swasta
Gatunek: Pop
Na najnowszym albumie Maciej Maleńczuk robi to, do czego wszystkich już chyba zdążył przyzwyczaić - prowokuje. Mało tego, niejednokrotnie prowokacja owa staje się sensem utworów "Tęczowej swasty".
To chyba dobrze, że mamy jeszcze artystów, którzy z miną cynicznego kpiarza potrafią z pewnego oddalenia wrzucać skrajności do jednego wora, tam robić ideologiczny kogel-mogel, by ostatecznie pokazać, że wszyscy oni są śmieszni. Prawica i lewica, ateiści i duchowni, komuchy i demokraci, biali i czarni, do tego też żółci i czerwoni. Dla Maleńczuka nie bardzo ma znaczenie, kto po której stronie stoi, bo wszyscy są jednakowo głupi, albo równorzędnie zabawni. Szkoda tylko, że w swych szyderczych zapędach Maleńczuk osiąga skrajności, a tam gdzie są skrajności, nie ma zdrowego rozsądku - przez to wiele z tekstów jest w złym guście, pozbawiono je literackiego smaku pozostawiając jedynie dość prymitywne dowcipy.
Taki też charakter mają utwory - prymitywnego dowcipu. W większości to mające coś z błazenady piosenki w stylistykach, jakie na przestrzeni lat Maciej Maleńczuk z tym zespołem czy innym, albo też solowo już ogrywał - czuć więc Homo Twist i Pudelsów, ale także ostatnie konszachty Maleńczuka z odpustowymi motywami quasi-akustycznymi. Rock'n'rolle ("PZPR", "Totalny dym", "Chłopcy z miasta"), bluesy ("Reinkarnacja", "Diabeł na wiosce"), funki ("Płytki dół", "Emeryt embrion") czy najzwyklejsze popy (jak zabarwiona na rockowo "Tęczowa swasta", "Naczelny prorok"), wspomniane tanga ("Kosa tango") i będące raczej w złym guście pseudocygańskie ballady ("Cygańska dusza" nie daje się wręcz słuchać). Do tego kilka obowiązkowych dziwactw jak niepokojące "Nie proś do siebie złych mocy", smakujący orientem "Hokej" czy komiczne disco-techno "Vladimir" (świetne w połączeniu z teledyskiem). No i jest to co u Maleńczuka chyba najbardziej charakterystyczne, posmak popeliny, festynu i cyrku, po prostu błazenada bez najmniejszych aspiracji do któregokolwiek rodzaju sztuki, chyba, że piosenki kabaretowej, ale i to niezbyt fortunne, bo tematy serwowane i obśmiewane przez Maleńczuka są raczej zbyt dużego kalibru, by zawrzeć je w gatunku piosenki kabaretowej. Nie od dziś wiadomo, że Maleńczuk poważny, to znaczy Maleńczuk-artysta pojawia się wtedy, gdy dochodzi do kooperacji z innymi artystami. Na swoim poletku woli robić jednak za klauna-wodzireja.
Maleńczuk zaserwował więc swoisty przekrój twórczości na jednej tylko płytce, trochę zresztą za długiej, bo siedemnaście utworów i godzina dziesięć czasu może znużyć nawet najbardziej wytrwałych fanów artysty. Wiele z piosenek powtarza motywy, które słyszeliśmy dziesięć minut wcześniej, więc wśród imponującej liczby numerów jest sporo zapychaczy. Niemniej gustujący w błazenadach Maleńczuka będą w niebie, bo jest się z czego pośmiać, jest się też na co poobrażać, a wreszcie jest przede wszystkim ten objazdowy, pełen cyrkonii i pastelu cyrk o nazwie "Maciej Maleńczuk", który mieni się wszystkimi kolorami owej tytułowej, tańcującej ze swastą tęczy.
Grzegorz Bryk