W "Intrydze małżeńskiej" Jeffreya Eugenidesa jest fragment, w którym główna bohaterka Madeleine, studentka anglistyki nierozstająca się z "Fragmentami dyskursu miłosnego" Rolanda Barthesa, leży nago na podłodze w pokoju swojego chłopaka ogarnięta obezwładniającym szczęściem i wyznaje mu miłość.
Ten spokojnie sięga do jej torby, wyjmuje książkę, otwiera ją na jednej ze stron i pokazuje jej, żeby czytała. "Kocham cię. Je t'aime/kocham cię". Wtedy Madeleine napływają łzy szczęścia, lecz chłopak spokojnie prosi, by czytała dalej. "Figura ta nie odnosi się do deklaracji miłości, do wyznania, lecz do powtarzanego krzyku miłości". I kiedy szczęście Madeleine zaczyna gasnąć czyta dalej "Po pierwszym wyznaniu kolejne kocham cię nie znaczy już nic...". Wtedy podnosi wzrok i widzi cyniczny uśmieszek swojego chłopaka. Ponoć Warpaint założone zostało w walentynki w 2004 roku. Nie wiem, co się wydarzyło w życiu dziewczyn tworzących zespół, ale możliwe, że doświadczyły podobnej sceny, co bohaterka książki Eugenidesa. I wydaje się, biorąc pod uwagę ich introwertyczną twórczość, że do dziś próbują sobie z tym poradzić.
Dziewczyny pochodzą z Los Angeles, a ich muzyka wydaje się być odpowiedzią na Brytyjskie The XX czy szwedzkie Audrey (też żeński kwartet), a może po prostu swego czasu zakochały się w brzmieniach 4AD (Cocteau Twins, This Mortal Coil). Dorzucając na najnowszym albumie brzmienia rodem z Bristolu (Portishead). W 2007 roku zainteresował się muzyką Warpaint John Frusciante i pomógł w realizacji pierwszej Ep-ki. Ten band ma swoje tempo, dlatego debiut "The Fool" ujrzał światło dzienne dopiero trzy lata po ukazaniu się wspomnianej Ep. Kolejne cztery zabrało nagranie drugiego w ich dyskografii długograja o tytule "Warpaint".
Tym razem współprodukcję panie powierzyły Markowi Ellisowi, który ma na swoim koncie współpracę z Depeche Mode ("Violator, "Songs Of Faith And Devotion"), New Order, U2 czy Sigur Ros. Efektem senna, oniryczna, oszczędna, ciepła w brzmieniu, zimna w klimacie płyta. Płyta, która jest jak liść na wietrze, wydaje się, że już możemy go złapać, ale mały podmuch sprawia, że znowu nam się wymyka. Ma konkretną formę, a jednak jest nieuchwytna. Z dużą dozą piękna, bo chyba to słowo jest jednym z lepiej opisujących ten album.
Dream pop, trip-hop, szczypta nowej fali mieszają się na "Warpaint". W odróżnieniu od debiutu jest tu więcej elektronicznych, syntezatorowych brzmień, poza oczywiście podstawowym rockowym instrumentarium. Melodie są mniej uchwytne, bardziej rozmyte, za to rytmy wyraźniejsze. Wokale neurotyczne, skupione, czasami kolejne słowa wyrzucane są jakby od niechcenia. Choć na pierwszy ogień idzie "Keep it Healthy", znakomity utwór na miarę "Bees" z debiutanckiego LP. Połamany rytm, świetny temat basowy, który prowadzi słuchacza przez ten kawałek i piękny motyw gitarowy. Jeden z wyraźniejszych akcentów na krążku, obok napędzanego jednostajnym drapieżnym bitem "Disco/Very" okraszonym monotonnymi beznamiętnymi wokalizami kontrastującymi z muzyką.
Płyty słucha się trochę, jakbyśmy zanurzali się w czyimś śnie. Niespokojnym śnie. Dziewczyny bawią się brzmieniami. Przyznają, że większość utworów została skomponowana na zasadzie 'zacznijmy i zobaczymy dokąd nas to zaprowadzi'. Zdaję sobie sprawę, że nie ma tu przypadkowych dźwięków i wszystko zostało zaplanowane, jednak chwilami można odnieść wrażenie, że obserwujemy swobodny lot. Improwizację. "Warpaint" to misterna konstrukcja, której złożony wzór dostrzegamy dopiero po uważniejszym przyjrzeniu się. Wtedy można wychwycić wszystkie niuanse brzmieniowe, których tu nie brak. Trochę jak na ostatnim Portishead. I tak swobodnie dryfujemy przez kolejne utwory, leniwie snujące się "Biggy" z pięknymi wokalnymi harmoniami, dream popowe "Teese", żywsze ale smutne "Feeling Alright", mroczne kojarzące się z niektórymi numerami Massive Attack "CC" czy poruszające wieńczące album "Son". I tak człowiek zanurza się w tej płycie wsiąkając coraz głębiej z każdym odsłuchem, gdzie żywe granie łączy się z enigmatyczną elektroniką.
Warpaint łatwo mogły się potknąć po bardzo dobrym debiucie. Jednak "dwójka" jest równie dobra, choć inna. Jest jeden wspólny mianownik, muzyka na obu krążkach jest bardzo emocjonalna. Na "Warpaint" piękne i refleksyjne tematy stoją obok niepokojących, nieco psychotycznych. Wygląda na to, że Warpaint nie zamierzają spocząć na laurach i chcą być coraz lepsze w tym, co robią. Mają ku temu dość umiejętności i wyobraźni muzycznej.
Sebastian Urbańczyk