Woods 5: Grey Skies And Electric Lights
Gatunek: Metal
To prawdopodobnie ostatni album tego kanadyjskiego bandu, przez którego szeregi przelało się morze muzyków, a który był dzieckiem człowieka-orkiestry Davida Golda.
Niestety, w środę 21 grudnia, jak grom z jasnego nieba, spadła wiadomość o śmierci Golda, który zginął w wypadku samochodowym. Dane mu było 31 lat przebywać na tym dziwacznym świecie.
Jeszcze w 2011 roku miałem okazję pisać o ich wcześniejszym albumie, wznowionym przez Earache tuż po podpisaniu z zespołem kontraktu "Woods 4...". Pomału, Woods Of Ypres wydostawało się z podziemia. "Woods 5" było już wtedy nagrane, a prace nad szóstym albumem trwały. Los bywa jednak bardzo złośliwy...
"Woods 5" przynosi zapowiadaną przez Golda zmianę stylistyczną. Na początku kariery chłopaki nagrywali quasi-blackowe płyty, by później grać klimatyczny, doomowaty metal, aż wreszcie David Gold postanowił zaprezentować bardziej przystępne oblicze grupy.
Pierwsza zauważalna zmiana to wokale. Właściwie zrezygnowano z krzyczanych, zdecydowana większość płyty wypełniona jest czystymi. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie w warstwie muzycznej. Wrzaski pojawiają się jedynie w bardziej agresywnych i szybkich partiach, których jednak na "Woods 5" znajduje się niewiele. Mało ostało się doomowatych partii, jest o wiele bardziej dynamicznie i miejscami bardzo przebojowo. Całość brzmi niezbyt oryginalnie, słychać dużo zapożyczeń, inspiracji innymi bandami. Najnowszy album przynosi echa dokonań Sentenced czy Paradise Lost ze "środkowego" okresu. Widać, że Gold poszukiwał nowej tożsamości muzycznej. Charakterystyczny dla Woods Of Ypres klimat jest wciąż obecny, tym razem osadzony został jednak w innej stylistyce niż zwykle.
Podobnie jak w przypadku wcześniejszych produkcji Woods Of Ypres, tak i teraz mam wrażenie, że czegoś brakuje, żeby te numery były naprawdę dobre. Ciągle czuć braki w aranżacji. Wciąż za dużo jest mielizn, które powodują znudzenie, choć tematy wyjściowe zwykle są obiecujące. Są partie, kiedy pojawiają się nowe dźwięki czy to fortepianu czy skrzypiec i bez dwu zdań wnoszą jakość do utworów. Chciałoby się więcej urozmaicenia w kompozycjach, które często są zbyt "płaskie", przez co, mimo że dobrze się słucha poszczególnych utworów, to jedynie przez chwilę, bo im dłużej trwają, tym większe znużenie powodują. Z drugiej strony, są na tym krążku przebojowe partie, które zapadają w pamięć. W moim odczuciu ten album to krok we właściwym kierunku, jednak wciąż powtarzane są dawne błędy.
Osobna sprawa to wokale, gdzie ponownie nie wszystko funkcjonuje dobrze. Gold ma ciekawą barwę głosu, pasującą do tego rodzaju muzyki. Nie wiedzieć czemu jednak przez większość czasu trwania płyty chce udawać Petera Steele'a. O wiele lepiej wypada, śpiewając bardziej naturalnie niż wysilając się, żeby śpiewać "zbasowanym" głosem. W dłuższej perspektywie brzmi to monotonnie i męcząco.
11 numerów, 56 minut upływa w gruncie rzeczy bezboleśnie. Woods Of Ypres na tym etapie kariery był bandem poszukującym własnego stylu. Na pewno na plus wyszło uproszczenie kompozycji. Zabrakło lepszych, ciekawszych aranżacji, dopracowania materiału. Mam wrażenie, że zbyt dużo i zbyt szybko chcieli nagrać coś nowego, ale nie nie ma potrzeby wydawania płyt co rok. Zasadniczo, kierunek, jaki obrali muzycy, wydawał się właściwy, być może kolejny krążek miał przynieść lepszy materiał. Tego, niestety, już raczej się nie dowiemy. Z czystym sumieniem można polecić "Woods 5" fanom Sentenced, Moonspell czy Paradise Lost.
Sebastian Urbańczyk