Woods of Ypres to kanadyjski band grający "doomowaty" klimatyczny metal. Przy okazji podpisania umowy z Earache, wytwórnia postanowiła przypomnieć katalog Woods of Ypres poczynając od ostatniej ich płyty. Wkrótce ma się ukazać piąty album w ich dyskografii, a pierwszy nagrany dla Earache "Woods V: You were the light".
Wielu sądziło, że przeprowadzka związana z pracą zawodową Davida Golda, lidera WOY, do Kuwejtu oznacza koniec kariery tego bandu. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że ten na dobre się rozkręca. Pierwszy kontrakt, piąta płyta czeka na premierę, a przygotowania do rejestracji szóstej idą pełną parą.
Kanadyjczycy nagrali długi (ponad 70 minut), rozbudowany, w przeważającej części doomowy album z dominującymi 'czystymi wokalami'. Album nierówny, mający lepsze i gorsze momenty, z przewagą tych pierwszych. Płyta zaczyna się ciekawie, 'spokojna' gitara, wokal Golda obdarzonego ciekawą barwą i niewielkimi jeszcze możliwościami ekspozycji głosu. Choć trzeba przyznać, że i te poprawiają się z płyty na płytę. Mimo wszystko w tych spokojniejszych fragmentach głos Golda sprawdza się znakomicie, zwłaszcza w takim klimatycznym, melodyjnym graniu. Dalej jest różnie. Utwory są dość długie, większość trwa ponad 6 minut. Potrzeba dużo talentu i zdolności aranżacyjnych, by utrzymać uwagę słuchacza.
Kanadyjczykom udaje się to tylko po części. Słabo wypadają, kiedy próbują 'smęcić', naśladując My Dying Bride. Brytyjczycy są mistrzami w swoim fachu, i potrafią to robić bez przyczyniania się do drzemki słuchacza. Ciekawiej natomiast WOY wypada w mocniejszych, bardziej agresywnych partiach, jak również w żywszych fragmentach. A takich na płycie nie brakuje. Bardzo dobrym rozwiązaniem są nawiązania do sludge'u, a są i momenty, które spokojnie mogłyby się znaleźć na dowolnej płycie Crowbar. Nawet szkoda, że nie próbują częściej takich zabiegów. Dobrze wypadają utwory, w których słychać echa Paradise Lost ("Icon", "Draconian Times"). Szkoda też, że panowie nie zdecydowali się na więcej partii z wykorzystaniem brzmienia skrzypiec, gdyż akurat te są znakomite.
David Gold dobrze radzi sobie w najspokojniejszych momentach, gorzej, gdy trzeba wycisnąć więcej z gardła. Nie dlatego, że jakoś strasznie fałszuje. Raczej przez dość monotonny śpiew, co staje się w wielu momentach wręcz irytujące. Nie pomagają nakładane podwójne ścieżki wokalne. Bez nich wszystko brzmiałoby nawet dużo lepiej. Sporo ożywienia wprowadzają nieliczne partie krzyczane. Blackmetalowa stylistyka wokalna pasuje jak ulał do mocniejszych partii.
Daleko tej płycie do znakomitego w tym gatunku "Light of Day, Day of Darkness" Green Carnation. Można nawet powiedzieć o różnicy klas. Woods of Ypres, choć zarejestrowali płytę przeciętną pod każdym względem, to jednak zastosowali parę rozwiązań, które dają nadzieję na lepszą przyszłość. Chciałoby się, by więcej się 'działo' w utworach. Może następnym razem. Podejrzewam, że fani posępnych 'klimatów' mimo wszystko nie będą zawiedzeni.
Sebastian Urbańczyk