Zespół Distrubed to jedna z tych kapel, która w odróżnieniu od takich ekip jak Trivium czy Killswitch Engage, potrafiła od samego początku kariery utrzymywać równą, wysoką formę. Do tej pory w ręce wiernych fanów trafiały jedynie pełnoprawne studyjne albumy. Tym razem jednak chłopaki w obliczu groźby rozkładu grupy postanowili podzielić się ze światem zbiorem utworów, które do tej pory trafiały do szuflady, pojawiały się jako bonusy lub gościły na ścieżkach dźwiękowych do wszelkich filmideł.
Dobra wiadomość jest taka, że po przesłuchaniu tego albumu nie będziemy mieli poczucia, że ktoś sobie odciął kilka kuponów na nasz koszt. Materiał jest mimo wszystko spójny i jak przystało na Disturbed niesamowicie równy. Obietnicą wielu wspaniałych chwil jest już otwierający kawałek "Hell". Jest to świetna rozgrzewka przed widocznie trącającym przeszłością "A Welcome Burden" i znanym chociażby ze ścieżki dźwiękowej do filmu Transformers "This Moment".
Pomimo iż technicznie rzecz biorąc jest to płyta z odrzutami z innych sesji to materiał może uchodzić za świeży i stanowić integralną całość. Słuchając tego wydawnictwa nie sposób ominąć takie perełki jak energetyczne "Run" czy "Parasite". Na płycie znalazł się również głośny utwór "3", nagrany przez zespół,jako wyraz ich wsparcia dla trójki, już od niedawna wolnych mężczyzn, którzy odsiedzieli 18 lat w więzieniu za morderstwo, którego jak się finalnie okazało, nie popełnili. Ochrzczeni przez prasę mianem West Memphis Three, trafili przed ławę sądową z powodu ich miłość do muzyki metalowej.
Ostatnie dwa kawałki na płycie to covery zespołów Faith No More i Judas Priest. Nie są co prawda aż tak spektakularne jak "Shout 2000" czy "Land of Confusion" znane z poprzednich płyt Disturbed, ale stanowią świetną klamrę dla zaskakująco dobrego albumu, który w odróżnieniu od większości B-side’ów, nie będzie jedynie gratką dla zdeklarowanych fanów zespołu.
Jeśli płyta ta miałaby się okazać ostatnim krążkiem Disturbed, to będzie to genialna forma pożegnania. Zespół mający w swoim dorobku naprawdę godną pozazdroszczenia liczbę pierwszoligowych utworów mógł z powodzeniem zdecydować się na wydanie nudnej kompilacji największych hitów. Tymczasem w nasze ręce trafił prawdziwy rarytas, który może i nie jest tak silną mieszanką energii i agresji jak studyjne krążki, ale przynajmniej ma swój charakter i cojones, których brakuje obecnie wielu "kuponiarzom" na rynku muzycznym.
Michał Lis