Myśleliście, że wydawcy muzyki Iron Maiden nie znajdą nowych pomysłów na wydanie kolejnego "The Best Of" tudzież koncertówki? Wolne żarty! Po podsumowującym lata 1980-1989 "Somewhere Back In Time" sprzed kilku lat przyszła pora na zaprezentowanie tego co najlepsze w twórczości Żelaznej Dziewicy okresie 1990-2010.
Przy tej okazji i ja pozwolę sobie w wielkim skrócie rekapitulować historię Maidenów w owym czasie. Nie dziwię się, że tym razem na tapetę wzięto dwie dekady. Lata '90 to bowiem po pierwsze najsłabszy okres zespołu z Brucem Dickinsonem na wokalu, a po drugie - dwie koszmarne płyty z Blaze’em Bayleyem. Dokonania Iron Maiden po powrocie naszego ulubionego wokalisty są już o niebo lepsze, choć i tak przeboje z pierwszego dziesięciolecia działalności bandu są nie do przebicia…
Ale Iron Maiden, to Iron Maiden - zawsze słucha się ich przyjemnie. Podziwiać należy fakt, że kolesie w ogóle się nie starzeją i że mają w sobie tę samą energię co przeszło 30 lat temu. Co zaoferowali nam na "From Fear To Eternity. The Best of 1990-2010"? Przyjrzyjmy się piosenkom chronologicznie.
Pierwszym albumem z tego okresu jest "No Prayer For The Dying" (1990) - chyba nie tylko przeze mnie uważany za najgorsze dziecko ery Dickinsona, nagrane z nowym gitarzystą Janickiem Gersem. To kiepsko brzmiące, relatywnie krótkie kawałki, które bardziej pasowałyby do AC/DC niż Iron Maiden. Na "From Fear To Eternity" usłyszymy najlepsze z najgorszych: "Tailgunner", "Holy Smoke" i chyba najłatwiej strawne "Bring Your Daughter… To The Slaughter". Całe szczęście, że na omawianej składance utwory z różnych płyt są wymieszane - osobiście nie zdzierżyłbym słuchać tego po kolei.
Rok 1992 przyniósł nieco bardziej udany album, "Fear Of The Dark", z pamiętną okładką i fenomenalnym utworem tytułowym, który niemal z miejsca stał się maidenowym evergreenem - tu w wersji live. Pozostałe numery z tej płyty znajdujące się na "The Best of 1990-2010" to zdecydowanie najprzyjemniejsi jej przedstawiciele: "Be Quick Or Be Dead" oraz podniosły "Afraid to Shoot Strangers".
Później nastąpiła katastrofa - z Iron Maiden odszedł Bruce, a jego miejsce zajął Błażejek Bayley. Płyty "The X Factor" (1995) i "Virtual XI" (1998) to doprawdy popisowy kawał gówna i nudy. Zaistniałej sytuacji nie jest winny bynajmniej tylko nowy wokalista; koledzy ze Stevem Harrisem przeżywającym trudności rodzinne na czele nie ułatwili mu roboty. Nie zmienia to faktu, że gdy na "From Fear To Eternity" słyszymy Dickinsona wykonującego na żywo "Sign Of The Cross", "Man On The Edge" oraz "The Clansman" zyskujemy nielichą pewność, że Błażej może mu co najwyżej buty czyścić.
Ale oto wraca Bruce! Co więcej, za trzecią gitarę chwyta Adrian Smith! Tak oto w 2000 roku Iron Maiden wchodzi w nowe tysiąclecie w odświeżonym, bardziej progresywnym stylu - powstaje "Brave New World". "From Fear To Eternity" raczy nas utworem tytułowym, przebojowym "The Wicker Man" (niezapomniane "Your time will come!") oraz prawdopodobnie najlepszą balladą zespołu "Blood Brothers" (ostatnio śpiewaną dla uczczenia ofiar tsunami w Japonii).
Trzy lata później ukazuje się "Dance Of Death", płyta co do której recenzenci nie mogą się zgodzić czy jest dziełem udanym, czy też lepiej byłoby ją nazwać "Brave New World II" (czytaj: popłuczynami). Ja raczej opowiadam się za kolegami z USA, którym "Taniec Śmierci" się podoba. No bo jak tu nie cenić rewelacyjnego "Rainmakera", wykrzyczanego ze złością refrenu "No More Lies" czy epickiego "Dance Of Death"? Wszystkie one znalazły się na opisywanej składance, a oprócz nich pojawia się jeszcze "Paschendale", które mnie osobiście raczej średnio się podoba.
Druga najliczniej reprezentowana tu płyta (również cztery kawałki) to "A Matter of Life and Death" (2006) - jeszcze ostrzejsza i jeszcze bardziej rozbudowana od poprzedniczek, wśród której prym wiedzie przejmująca historia tajemniczego Benjamina Bregga ("The Reincarnation of Benjamin Bregg"). Świetne są też rozpędzone "A Different World", nasycone mnóstwem motywów "These Colours Don’t Run" oraz epickie "For The Greater Good of God".
I wreszcie ostatnia pozycja w dyskografii Iron Maiden - najdłuższy album w historii, “The Final Fronier", na którego kazali czekać cztery lata (do sierpnia 2010). Skądinąd zastanawiam się, czy po niecałym roku od premiery sensownym jest wrzucać numery z tego albumu na "The Best Of". Skąd pewność, że to właśnie wybrana trójka będzie cieszyła się największą sympatią słuchaczy? OK, hard rockowe "El Dorado" to murowany hicior, balladka "Coming Home" każdego zmusi do wyciągnięcia zapalniczki, a "Where the Wind Winds Blow" powala rozmachem, ale z sądami na temat tych utworów poczekałbym do zakończenia obecnej trasy.
Mam nadzieję, że po zakończeniu promocji ostatniej płyty i po zasłużonym odpoczynku Iron Maiden znajdą jeszcze w sobie chęć, by wykrzesać z siebie nowe pomysły. Mimo, że każdy z członków dźwiga na plecach szósty krzyżyk, to zespół zaskakuje pomysłami i energią cały czas (vide świetny występ na Sonisphere). Oby im się chciało.
PS: o pomysły wspomnianych we wstępie wydawców się nie martwcie. Już w przyszłym roku mamy dostać DVD z trasy "The Final Frontier Tour 2010-2011"…
Jurek Gibadło
Zdaniem Grzegorza Żurka:
Jakże ciężko być w ostatnich latach fanem Iron Maiden. Brytyjczycy w nowym Millenium sukcesywnie grzebią swoją legendę pod tonami mułu, a składanka "From Fear To Eternity" to ich kolejne godne pożałowania wydawnictwo.
O działalności biznesowej Iron Maiden można by było napisać niejedną pracę naukową. W okresie, gdy cyfrowa dystrybucja zagląda do każdego gatunku muzycznego a wytwórnie odchodzą od wydawania kompilacji Brytyjczycy idą niejako wszystkiemu na przekór. Można powiedzieć, że jest to romantyczna obrona ideałów. Ja powiem jednak, że są to spore skoki na kasę, bez żadnej wartości artystycznej i sensownego uzasadnienia. Pomysł wypuszczania na rynek co pewien interwał czasowy kolejnych "the best ofów" podsumowujących różne lata kariery zespołu już jakiś czas temu skomentowałem wymownym "facepalm'em". Czas na pochylenie się nad ostatnim składakiem Żelaznej Dziewicy wydanym gdzieś między pierwszą składanką, DVD, singlem, nową płytą (o dziwo!) a kolejnym DVD i składanką kolejną.
Przede wszystkim szukam na "From Fear To Eternity" jakiegoś klucza dobieranie utworów na kompilację. Single? Ok, te wszak wojowały na listach przebojów! To czemu nie ma na nowym wydawnictwie Maidenów "Futureal"? To jednak może nie single a kawałki prezentujące największą wartość artystyczną, wszak na trackliście widnieje "For The Greater Good Of God". No to w takim razie gdzie jest "Dream of Mirrors"? Utwory, które kochają fani? Też nie, bo natkniemy się na takie "hity" jak "Different World", na który chyba większość słuchaczy Dziewicy ma alergię, tudzież reakcję "ni ziębi, ni grzeje". Osobny szok wywołało u mnie podmienienie Blaze'a na Bruce'a w wersji live w kompozycjach z "X Factor" i "Virtual XI". Co powodowało, że tak się stało? Kasa? Chyba tylko. Więcej funtów poleci do Dickinsona a Bayley, który w pocie czoła walczył o respekt fanów nie dostanie grosza za "From Fear To Eternity". Takie oto KRONIKARSKIE wydawnictwo. A pomyśleć, że parę lat temu na (ha ha...ha...) którejś tam poprzedniej kompilacji "Edward The Great" sprawę załatwiono inaczej (acz wrzucając aż dwa kawałki z ery Blaze'a, ale nie kombinując z live wersjami).
Co mnie również śmieszy to fakt, że olano lata '90 skupiając się na tragikomicznych dla mnie płytach po "Brave New World" i to okres 2003-2011 jest najbardziej reprezentowany. Nie wiem? Może zespół pomyślał, że płytkę łyknie ich świeży fan, i zachęci go do kupna najłatwiej dostępnych albumów. Osobną kwestią jest, że na tle kilku wydawnictw Maidenów w końcu możemy zobaczyć jak żałosną płytą jest "The Final Frontier". Wybrano z tego albumu tylko trzy kawałki, lecz gdy lecą, naciśnięcie przycisku "skip" samo nasuwa się na palec.
Dla kogo to zatem wydawnictwo? Dla fanów? Nieee, moi mili - dla zespołu. Kabonki na prywatne samoloty nigdy mało. Znajdą się szybko tacy, którzy kupią "From Fear To Eternity" dla chociażby setnego "the best ofa", na którym jest "Fear of the Dark" w wersji "live". Pamiętam jak za gnoja jarałem się Iron Maiden, nawet mimo iż nie przechodzili najlepszego okresu w karierze. Ten zespół bym symbolem, prezentował jakość. Dzisiaj jest jakoś a symbol, jaki mi się kojarzy z Iron Maiden jest ten sam co przy ManOwaR. $.
Grzegorz Żurek