Po "Above" straciłem zaufanie i szacunek do Samael, przyznaje. Po "Lux Mundi" oczekiwałem podążania dalej przez Szwajcarów drogą koniunktury. Tym milej zaskoczyłem się, że w "dyskotekowym" etapie działalności zespołu, "Lux Mundi" jawi się jako jedna z lepszych płyt.
Po tym smutnym dla mnie wydawnictwie Samael jakim było "Above" nawet nie śledziłem newsów z obozu Szwajcarów. "Co teraz na topie? Dalej black metal, to pewnie znowu płyta pełna blastów", pomyślałem gdy dotarły do mnie pierwsze słuchy o "Lux Mundi". Gdy do sieci trafił "Antigod" rozważania moje zmieniły tor, "Co? Poprzednia płyta się nie sprzedała to panowie wracają do dyskoteki?", taki miałem mniej więcej analny stosunek do ich nadchodzącej nowej płyty. Jednak widzę, że w twórczości Samael działa jakaś odgórna sinusoida. Od "Passage" zespół wydaje na zmianę album dobry a następnie zły. Po tragicznym "Above" mogło, ale nie musiało, być lepiej. Całe szczęście jest.
Album jednak zaczyna się...unikiem. Pierwsze dźwięki "Luxferre" kojarzyć się mogą jeszcze z "Above". Po chwili jednak kompozycja się rozkręca ukazując zamysł Samael na to wydawnictwo. Na "Lux Mundi" Szwajcarzy postawili duży nacisk na klimat, i dobrze, bo na "Above" nie było go w ogóle. Dużo w "Luxferre" dusznych i bezlitośnie miarowych wokaliz, patetycznych dźwięków, a wszystko wieńczy podniosły chorus. Moim pierwszym skojarzeniem jest i pozostaje Rammstein. Bo Samael skręcił trochę bardziej niż ostatnio w stronę industrialu spod znaku skandalizującyh Niemców. Mniej na "Lux Mundi" kosmicznego dicho, a więcej odhumanizowanych szmerów, jednak bez paniki, daleko temu do klasycznego industriala, który kojarzyć się ma z wytopami z hutniczej surówki. To raczej, tak jak pisałem wyżej, zżynka z Rammsteina, z czasów kiedy nie nagrywali teledysków-pornoli.
Zamysł ten widać jasno jak na dłoni z utworu na utwór, "Let My People Be" składa ukłon Niemcom chociażby ciekawym klawiszem i charakterystycznymi szumami w tle. Ale nie będę też udawał, że Samael to Rammstein-wanna be zespół, oj nie nie. Zbyt dużo płyt nagrali Szwajcarzy, by tak po prostu poddali się bez walki. Powtórzę - to tylko moje skojarzenie, każdy może mieć inne, ale dla mnie parę zagrywek jest zbyt oczywistych po prostu. Fakt faktem, powraca duch kapeli z czasów "Passage". A to bardzo ważny odnośnik. To znowu jest ekstremalna muzyka, tym razem ma jednak ręce i nogi. Nie ma mielizn "Solar Soul", nie ma za dużo elektroniki, jak na "Reign of Light", środek ciężkości jest perfekcyjnie wyważony między industrialem a metalem z postawieniem na mocarny i epicki klimat kompozycji.
I tylko, po raz kolejny, brak mi tutaj zaskoczenia. Jak pisałem wyżej, w moim subiektywnym odczuciu, "Lux Mundi" brzmi jak połączenie "Mutter" z "Passage". A to trochę smutne, bo to Szwajcarzy bywali onegdaj punktem odniesienia w recenzjach. Nic to, ważne, że Samael wraca do formy i powoli przypomina sobie za co pokochali ich słuchacze. Idzie ku dobremu. Siódemka na zachętę.
Grzegorz Żurek