Ech. Tylko tyle chciało mi się napisać po odsłuchaniu nowej płyty Angolów z Anaal Nathrakh. Brytyjskim wydarzeniem roku dalej pozostaje ślub księcia Williama. "Passion" nie ma bowiem nawet mocy, by stać się sezonowym tematem rozmów metali przy browarku.
Anaalni bowiem z płyty na płytę próbują coraz bardziej przekonać metalową gawiedź, że pozostaną do końca swych dni formacją jednego albumu. Ach, wspominam z wypiekami na moim ogorzałym ryjku dzień, w którym odpaliłem "Codex Necro". Wydawnictwo tamto było nie lada wydarzeniem w moim nudnym wówczas życiu. Po dziś dzień nie słyszałem tak negatywnego i złego albumu jak wspomniany debiut Anaal Nathrakh. "Codex..." wychodził poza wszelkie ramy ekstremy, każdą nutką (odpowiednie słowo...?) sączył do uszu nienawiść do wszystkiego co żyje, był po prostu soundtrackiem do apokalipsy. I jak po czymś takim Brytyjczycy mieli znowu zaskoczyć? Fakt, wpletli tu i tam melodie i trochę sensu do kompozycji, ale stracili to "coś". Stali się naczelnymi freak'ami sceny i postanowili wydawać rzeczy jak na ich potencjał poprawne, "tylko" ekstremalne, nie przekraczać dalej raz przebytej granicy. Tak też dzieje się z "Passion". Zero zaskoczeń.
"Under Constellation of Black Widow", poprzednia płyta Anaali, której recenzją mogliście się cieszyć na ramach naszego portalu, znamionowała powrót kapeli na właściwe tory. Znów było trochę więcej zamętu, chaosu, jednak niestety znowu uporządkowanego i usystematyzowanego. Wraz z "Passion" Anaal Nathrakh znowu jednak serwują nam coś "w ramach", niestety. Na pierwszy rzut ucha "casual'owy" słuchacz będzie zaskoczony ładunkiem ekstremalnego grania, który prezentują Anglicy na nowym wydawnictwie. Jednak już drugi obrót wystarczy, by wyłapać ręce i nogi w kompozycjach. Po raz kolejny dostajemy od Anaal Nathrakh grindcore z black metalowym podkładem, pełny krzyczanych wokali i niekiedy melodyjnych zaśpiewów, zlewający się w jeden wielki noise. A to bolączka, bo brak pewnej rozpoznawalności poszczególnych utworów na "Passion", przy tak zmasowanych atakach, nudzi na potęgę. Rzeknie ktoś w obronie kapeli, że nie o rozpoznawalność chodzi, lecz o strzały między oczy. Więc dlaczego "When Humanity is Cancer" czy "Pandemonic Hyperblast" wryły mi się w mózg i nie mogą do tej pory wyskoczyć?!?!
Co najgorsze, wszystko to, co zawarte jest na "Passion" dane nam było słyszeć już na poprzednich płytach Anaal Nathrakh. A jak na jeden z bardziej nowatorskich zespołów metalowych ostatnich lat, to trochę słaby motyw, przyznacie. Te same gitarowe patenty przewijają się przez czwartą już pod rząd płytę i ani widu ani słychu by Anaalni mieli wzbogacić swój przekaz jakimś nowym piwnicznym złem. A najgorsze, gdy coś, co z założenia ma wywoływać emocje ani ziębi ani grzeje...
Jeśli ktoś chcę rozpocząć swoją przygodę z Anaal Nathrakh, może zacząć od "Passion". Album ten na pewno będzie dla niego nie lada zaskoczeniem i wyzwaniem. Sąsiedzi niejeden raz wezwą egzorcystę, gdy będziecie puszczali ten album ciut za głośno. Niestety, dla ludzi rozeznanych w temacie Anaali, będzie to płyta jednego, góra dwóch odsłuchów. Najsłabszy album Brytyjczyków? Niestety tak.
Grzegorz Żurek