Rotten Sound nagrał epokowe dzieło. Imponujące epickim rozmachem. Złożyły się nań długie, monumentalne, wielowarstwowe kompozycje, nacechowane silnymi emocjami. Powstał album na miarę "In the Court of the King Crimson"!
Ok, żarty na bok. Finowie nie zmienili stylu i na nowym krążku rzucają grindowo-deathową klątwę. Wydana w ubiegłym roku epka "Napalm" stanowiła przedsmak tego, co mieli zaprezentować AD 2011. Brzmienie na ubiegłorocznym albumie było wyborne; na trzech premierowych kompozycjach Finowie pokazali, że szykują nokautujący cios dla słuchacza.
Jak sami mówią, w ich muzyce chodzi o intensywność i agresję. Mają świadomość, że te dwa przymioty można znaleźć w hardcorze, można i w metalu, ale najlepiej sprawdzają się w grindzie. To, co grają, określają mianem 'grind crust'. To jednak zdecydowanie nie wszystko, co można usłyszeć na "Cursed".
Na nowym krążku odnaleźć można bowiem również odniesienia do muzyki bandu, który wskazują jako jedną z głównych inspiracji - Entombed. I rzeczywiście, wyraźnie słychać tu szwedzką szkołę deathmetalową. Grave, Comecon, Entombed, to wszystko mamy na tej płycie.
Może to jest powód, dla którego materiał tak mi się podoba. Słyszę echa produkcji z pierwszej połowy lat ’90 rodem z Sunlight, które mama puszczała mi do kołyski. Żebym szybciej zasnął rzecz jasna, gdyż w przeciwnym razie nie dawałem rodzicom spokoju, uparcie naśladując szwedzkich wokalistów. Zdaje się, że raz skończyło się to nawet wezwaniem do domu księdza. Szybko stwierdzono jednak, że co jak co, ale opętany mimo wszystko nie jestem. Ale zostawmy moje dzieciństwo.
"Cursed" to grindowo-crustowy pocisk. Są zawrotne prędkości, są blasty, d-beatowe gonitwy, krótko mówiąc punkujący grind. Są też szwedzkie riffy, tak charakterystyczne dla zastępów szwedzkich gwiazd, z Dismember, Entombed ("Hollow" w szczególności) czy Unleashed na czele, plus sporo rozwiązań znamiennych dla Grave ("Choose"). Dla mnie - kombinacja idealna. I jeszcze te potężne bębny; Sami Latva, który zasiada za perkusją, gra jak opętany, dzięki czemu nadaje albumowi wręcz niesamowitej mocy.
Całość opakowana jest w wyborne ‘charczące’ brzmienie. Często nadużywa się zwrotu ‘zabija’, ale wobec ściany dźwięku, jaką prezentuje tu Rotten Sound, to jedyne adekwatne określenie. Tutaj brzmienie autentycznie zabija.
Trzynaście utworów mija szybko, w końcu cała płyta trwa ledwie 22 minuty. Palec od razu odruchowo wędruje do przycisku "play". Finowie nagrali znakomitą płytę. Nie sądzę, by ktoś mógł się z nimi równać w tym roku, jeśli idzie o grind.
Sebastian Urbańczyk