Iron Maiden

The Final Frontier

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Iron Maiden
Recenzje
2010-08-27
Iron Maiden - The Final Frontier Iron Maiden - The Final Frontier
Nasza ocena:
5 /10

Iron Maiden dokonało czegoś, co nie udało im się od 15 lat czyli od wydania "The X Factor". Mianowicie grupa wydała album, który podzieli prawdopodobnie jej fanów. "The Final Frontier" na pewno nie jest bowiem klasycznym krążkiem zespołu. Czy jednak otwiera równocześnie nowy etap w historii formacji?

Iron Maiden mają obecnie status żywej legendy. Prawdopodobnie mogliby dożywotnio "dorabiać" sobie do emerytury wydając reedycje swoich płyt czy od czasu do czasu grając pojedyncze koncerty. Pomimo tego nadal co parę lat nagrywają kolejne studyjne albumy, ruszają w długie, światowe trasy, których konsekwencją są z reguły pamiątkowe DVD (w wydawaniu tychże zdają się być wręcz rekordzistami). Co prawda, ostatnim ich wydawnictwem, który spotkał się z entuzjazmem wszystkich fanów było "Brave New World", najświeższe "A Matter of Life and Death" również jednak pokazało, że "Ironi" muzycznie nadal mają wiele do powiedzenia, zwłaszcza w bardziej rozbudowanych formach. W tym też kierunku muzycy poszli komponując materiał na "The Final Frontier".

Spojrzenie na okładkę bynajmniej nie zachęca do dalszego studiowania albumu. Choć to akurat nie powinno dziwić. To już pewna tradycja Maiden i tylko przywiązaniem najbardziej zagorzałych wielbicieli do komiksowego kiczu potrafię tłumaczyć fakt, że zespół nadal decyduje się na takie fronty swoich płyt… Pierwsze ponad dwie minuty otwierającego płytę "Satellite 15… The Final Frontier" powodują, że zapewne niejeden fan z przerażeniem i niedowierzaniem sprawdzi logo na pudełku. Zamiast szybkiego riffu i galopującego tempa utwór rozpoczyna bowiem mroczne intro z przesterowanym basem, do której szybko dołączają ciężkie, jakby niedbale zagrane, partie sabbathowych gitar. Akompaniament wybijającego prosty rytm Nicko McBraina dodaje temu fragmentowi aury tajemniczości. Aż do momentu pojawienia się wokalu Dickinsona trudno jednak uwierzyć, że słuchamy płyty Iron Maiden. Nawet właściwa, bardziej dynamiczna i melodyjna część numeru przywołuje na myśl bardziej twórczość zespołów hardrockowych z lat 70. aniżeli wcześniejsze dokonania Steve’a Harrisa i spółki. Kolejny "El Dorado" zawodzi brakiem pomysłu na zapadający w pamięć refren. Z pewnością też jest jednym z najgorszych wariantów na kawałek promujący krążek. Chybione wybory singli to już od pewnego czasu również tradycja Dziewicy. Z pewnością w tej roli lepiej sprawdziłby się "Mother of Mercy" z bujającym refrenem i zapadającymi w pamięć riffami. Podobnie jak, umieszczona zaraz po nim, ballada "Coming Home". Niestety później, jeśli chodzi o poziom utworów, jest słabiej. Dynamiczniejszy i oparty na "oldschoolowym" motywie gitarowym "The Alchemist" wypada dość blado. Podobnie jak bardziej rozbudowane "Isle of Avalon" czy "Starblind". W "The Talisman" interesująco brzmi początek grany na akustycznych gitarach. Szkoda, że zespół nie zdecydował się rozwinąć tego pomysłu. Mający ambicję epickiej kompozycji "The Man Who Would Be King" wypada na tle poprzedników zdecydowanie ciekawiej. Słaby środek płyty w największym stopniu częściowo rekompensuje jednak wieńczący ją "When the Wild Wind Blow". Pierwsza cześć utworu z delikatnymi gitarami i melodyjnym śpiewem Dickinsona, stanowiąca zresztą klamrę całego numeru, może przywoływać na myśl muzykę folkową, której lekkie wpływy można było zresztą w twórczości Maiden usłyszeć już wcześniej. Co jest jednak znamienne i tak wątpliwe, by przeszedł do klasyki.  

Przyznam, że mam mieszane odczucia w stosunku do "The Final Frontier". Cieszy fakt, że zespół, który przecież od ponad dekady zdawał się nie rozwijać w żaden znaczący sposób, stara się zmieniać. Jednocześnie słychać, że muzycy nie do końca przemyśleli całokształt nowych utworów. Zabrakło zwłaszcza elementów, które stanowiły dotychczas najmocniejszą stronę ich twórczości - melodyjnych fragmentów zapadających w pamięć. Gdyby rozwój Iron Maiden poszedł w takim właśnie kierunku, bardziej rozbudowanych aranżacji z jednoczesnym zachowaniem dotychczasowych największych atutów, "The Final Frontier" mogłoby być jedną z najmocniejszych pozycji w całej ich dyskografii. A tak pozostaje mieć tylko nadzieję, że grupa przy okazji kolejnej wizyty w studiu nagraniowym wyciągnie właściwe wnioski z obecnej "wpadki".

Jacek Walewski