S:T Erik wyskoczył jak diabełek z pudełka. Zupełnie niespodziewanie, za sprawą znakomitego debiutu, rozgościł się wygodnie w sludge/doom metalowej szufladzie. Wygląda na to, że Szwedzi to prawdziwi patrioci. Jeśli bowiem najbardziej oczywiste skojarzenie dotyczące ich nazwy nie jest mylne, oznacza to, iż wzięli ją od Świętego Eryka, ex-króla, patrona Szwecji pochowanego w Uppsali.
A właśnie z tego miasta pochodzą bohaterowie recenzji. Inna sprawa, że w Sztokholmie jest także szpital okulistyczny im. Świętego Eryka, na okładce krążka zaś znajduje się nic innego jak ogromne oko właśnie. O co by tu jednak nie chodziło, nie ma to większego znaczenia, bo najważniejsza jest przecież muzyka.
"From Under The Tarn" to już nieco starsza nowość, a właściwie ubiegłoroczna staroć, którą przegapiłem w nawale przesłuchanych płyt. Dziwne, że szef Solitude Productions nie przyznał się wcześniej, że posiada w katalogu tę oto perełkę. Może dlatego, że nie jest to wydawnictwo typowe dla rzeczonej wytwórni. Stylistyczna wypadkowa dźwięków charakterystycznych dla Yob i przede wszystkim Ufomammut, to klimaty nieczęsto eksploatowane przez rosyjski label. Ja zaś za takie granie, zwłaszcza stojące na odpowiednim poziomie, dałbym się pokroić. Szkoda więc by było, gdyby krążek ten przepadł gdzieś w tłumie nowych albumów, które w przeważającej mierze zupełnie niepotrzebnie zaśmiecają rynek. "From Under The Tarn" to natomiast muza najwyższej próby.
Oczywiście, do wymienionych powyżej nazw trochę jeszcze Szwedom brakuje. Materiał nie charakteryzuje się aż tak miażdzącym ciężarem, nie jest też równie niepokojąco mroczny, w stylu, który Yob opanował do perfekcji. Trudno mówić tu również o jakimś innowacyjnym podejściu do komponowania, bowiem kapela korzysta raczej ze sprawdzonych wzorców. Robi to jednak w znakomitym stylu i z tego względu debiut S:T Erik zdecydowanie dowodzi ogromnego potencjału muzyków. Jeśli zespół po drodze gdzieś się nie rozjedzie czy w inny sposób nie pogubi, może jeszcze ostro namieszać. I szybko przypuścić szturm na ekstraklasę gatunku. Co więcej, już na tym etapie Szwedzi mogą zawstydzić niejednych wyjadaczy, dłużej od nich zadomowionych na doom/sludge’owym podwórku.
"From Under The Tarn" cechuje się bardzo wysokim poziomem słuchalności oraz jest dość mocno, jak na tę stylistykę, zróżnicowana. Balans pomiędzy doomowym ciężarem i postrockowym (używam tego określenia w dużym uproszczeniu) klimatem wyważony został idealnie. Słychać, że kapela nie pozostawia niczego przypadkowi; całość jest dopracowana, a każdy kawałek stanowi odrębną historię. Weźmy na przykład taki jedenastominutowy, doskonały (a zarazem mój ulubiony) "The Search", w którym niby nic się nie dzieje, a tak naprawdę utwór aż kipi od emocji i niesamowitego klimatu. Właśnie umiejętność tworzenia specyficznej, transowej atmosfery to najmocniejszy atut kapeli. W tym momencie zespół mocno zbliża się do twórczości Ufomammut, zwłaszcza że podobnie jak Włosi bardzo chętnie (a może nawet chętniej) korzysta z różnego rodzaju kosmicznych efektów. Space doom? Jak najbardziej. Nawet wokal Erika Nordströma (jeszcze jeden Erik), przepuszczony niekiedy przez rozmaite miksery, momentami bardzo przypomina manierę śpiewu (ale nie krzyku) Urlo.
"The Search" w żadnym razie nie oddaje jednak w pełni złożoności recenzowanej płyty. Otwiera ją na przykład równie mamuci "Goddess", ciężki, masywny, z lekką nutą stonerowego feelingu, co nadaje mu całkiem przebojowy charakter. Jest bujający "Your Highness" ze znakomitymi wokalami i niemal ambientową środkową częścią, przerwaną gwałtownie przez nawałnicę ciężkich gitar. Tego kawałka na pewno nie powstydziłby się Yob. Na zakończenie zaś kolejny klimatyczny, ponad trzynastominutowy "Swan Song" z długimi, ascetycznymi fragmentami opartymi na wokalu i oszczędnie używanych partiach perkusji i basu. Nie ma tu zamulaczy, zanudzaczy i wypełniaczy. 100 % czystej, znakomitej muzy. Od teraz niecierpliwie czekam na następcę "From Under The Tarn", który - mam nadzieję - potwierdzi klasę Szwedów.
Szymon Kubicki