Fates Warning

Long Day Good Night

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Fates Warning
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2020-11-30
Fates Warning - Long Day Good Night Fates Warning - Long Day Good Night
Nasza ocena:
10 /10

Kiedy mówimy o ostatnim albumie Fates Warning, to mówimy o śmierci metalu progresywnego. „Dobranoc” wypowiedziane przez kapelę brzmi co najmniej tak, jakby jedni z najważniejszych twórców gatunku nagrali muzyczny testament.

Trzynasty album studyjny Fates Warning okazuje się najdłuższym longplayem w twórczości amerykańskiej legendy metalu progresywnego. Grając w studio muzycy tego zespołu nigdy nie przekroczyli nawet godziny w finałowym wydaniu krążka, zaś w przypadku „Long Day Good Night” dali słuchaczom przeszło siedemdziesiąt minut materiału. Z jakim skutkiem?

Na wstępie musimy sobie uświadomić, że Fates Warning to dziś zwarty, współpracujący ze sobą od kilkunastu lat monolit w postaci takich muzyków jak Jim Matheos, Ray Alder, Joey Vera i Bobby Jarzombek. Wszyscy zapraszani goście na kolejne płyty są wyłącznie duchem minionych czasów, względnie ukłonem do grających w tej samej lidze kolegów. Tak jest również w przypadku „Long Day Good Night”. Tu liczy się tylko i wyłącznie czwórka wymienionych muzyków. Jesteśmy tu i teraz. W Fates Warning 2020 roku.

Tak oto niepokojąco wybrzmiewa wieńcząca dzieło kompozycja „The Last Song”. Co najmniej jakby Ray Alder w ostatnich słowach – this is the last song – chciał powiedzieć, że Fates Warning schodzi ze sceny. Oby nie! Takiej dawki klasycznie brzmiącego prog metalu, jak w przypadku „Long Day Good Night”, nie słyszałem już dawno. Zdaje się, że gdzieś w okolicach premiery ostatniego materiału zespołu, czyli wydanego przed czterema laty albumu „Theories Of Flight”. Okazuje się, że czas nie jest pojęciem, które ogranicza Fates Warning. Myślę tu o wspominanym wcześniej „rekordzie” w transmisji muzycznych danych przez kapelę.

Zapnijcie więc pasy, bo otwarcie trzynastego krążka klasyków prog metalu okazuje się prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem. Kompozycja „The Destination Onward” wiedzie przez różne stany muzycznej ekspresji, doskonale prezentując ułożoną współpracę sekcji instrumentalnej. Jaką wspaniałość uzyskują gitary Jima Matheosa mając w tle równo poprowadzoną sekcję basowo-perkusyjną, to trzeba po prostu usłyszeć. W tej progresywnej wichurze dźwięków, podszytej mrocznymi sygnałami, doskonale radzi sobie na froncie Ray Alder. Na swoim niedawno wydanym albumie solowym schowany za lirycznymi obłokami, a w Fates Warning wykrzykujący w swej nienagannej manierze siłę wokalisty jakiego potrzebuje prog metal.

Na „Long Day Good Night” grupa nie stroni od odważnych, fragmentami niemalże agresywnych instrumentalnych zagrywek („Shuttered World”, „The Way Home” i absolutnie monumentalny „The Longest Shadow Of The Day”). Fates Warning jest u siebie, bo precyzyjnie żongluje tempem, często też zmieniając klimat wymienionych kompozycji, ale okazuje się dziś zespołem naładowanym trudnymi, często bolesnymi emocjami. Czuję, że w muzyce formacji czai się coś w rodzaju żalu, może złości, bo współczesność nie potrafi dzielić się z nami życiem. Fates Warning jej odpowiada. Na wielowątkowych strukturach wymienionych utworów odzwierciedla szeroką paletę emocjonalności, którą można przełożyć na muzykę.

Są tu więc nagłe, niespodziewane, drapieżne zmiany tempa, niemalże schizofreniczne sekcje instrumentalne, wywołujące dreszcze autonomiczne zagrywki, czy też wreszcie przywołująca ducha czasów narracja Aldera – nieoczywista, wychodząca z mroku, momentami wybuchająca w taki sposób, jakby ktoś wypowiedział światu wojnę. Gdzieniegdzie we fragmentach tego albumu kapela uderza w sposób zdecydowany, oddając się metalowej precyzji, grając bezkompromisowo i ograniczając liryczne uniesienia („Scars”, „Liar”, „Glass Houses”). To Fates Warning w soczystej, dynamicznej i jakże dosadnej formule.

Oprócz intensywnych metalowych utworów, naładowanych riffami Matheosa niczym grzbiet jeża kolcami, na „Long Day Good Night” nie brakuje progresywnej liryki. Zaprezentowanej specyficznie, choćby tak jak w utworze „Alone We Walk”, którego przestrzenie partiami perkusji rozrywa Bobby Jarzombek. To kompozycja, która narasta z każdą kolejną sekundą. Jej liryczne napięcie wywołuje metalową burzę rozłożoną na kanonach twórczości zespołu. Po burzy przychodzi słońce, tak jak w „Alone We Walk”, jednej ze współczesnych definicji metalu progresywnego.

Grupa chętnie tu nawiązuje do swojej przeszłości. Jednym z ukłonów do jej dziedzictwa, sięgającego przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jest także utwór „Now Comes The Rain”, będący wyrazem balansowania pomiędzy balladowym anturażem a metalową tożsamością formacji. To jeden z tych momentów, który pozwala dojść do wniosku, że prog metal ma się nieźle. Tym bardziej, że Fates Warning sprawnie radzi też sobie ze smyczkami – w balladowej strukturze „Under The Sun” kapela wprowadza wiolonczelę i skrzypce, tak aby napełnionemu tęsknotą wokaliście umożliwić dzielenie się tym uczuciem ze słuchaczami. To jeden z najbardziej wzruszających momentów na płycie. To Fates Warning w potrzasku. Melancholijny, definiujący na instrumentach smutek, wołający o refleksję. Pięknym echem tego utworu okazuje się klasyczna już w swej formie ballada „When Snow Falls”.

Na trzynastym albumie Fates Warning nie brakuje zaskoczeń, bo nieomalże do klasycznego rockowego klimatu sprowadza „Begin Again”, którą swoją atmosferę zawdzięcza zapętlonym riffom gitarowym Jima Matheosa. Jedyny oryginalny współtwórca zespołu rozwija tu swoje zainteresowania oldschoolowymi rockowymi zjazdami, włączając w to klasyczną solówkę, nie tracąc jednak przy tym klimatu całej płyty. W sumie więc przywołując finał albumu, „The Last Song”, znowu wypada się zastanowić co kapela ma na myśli? Wierzę, że tworząc wielkie dzieło jakim jest „Long Day Good Night” nie próbuje oznajmić słuchaczom, że to już koniec. W przypadku gdyby jednak tak było, chciałbym podsumować zarówno ten materiał, jak i wieloletnią obecność Fates Warning na scenie czytelną oceną i jednym słowem – zasłużyliście.