CETI

Oczy martwych miast

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy CETI
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-05-26
CETI - Oczy martwych miast CETI - Oczy martwych miast
Nasza ocena:
8 /10

Mogę sobie tylko wyobrażać jak wiele radości mieli Grzegorz Kupczyk i Tomek Targosz komponując ramię w ramię materiał na „Oczy martwych miast”. Przed oczami mam dosłownie dwóch dzieciaków serwujących sobie wzajemnie uśmiechy na dźwięk każdego riffu i linii wokalnej z tej płyty.

A powiedzmy sobie, że Kupczyk i Targosz nie wymyślili niczego nowego. Nie zabawili się w eksploratorów poszukujących nieznanego. Wręcz przeciwnie. To absolutna klasyka estetyki heavy metalu i soczystego, archetypicznego hard rocka. I co najistotniejsze, to właśnie fakt, że brawurowo odtwarzane wzorce gatunku są zarazem jednym z najjaśniejszych punktów „Oczu martwych miast”. Wierzcie bądź nie, ale całość ma stąpnięcie jak bez mała na „Kawalerii Szatana” Turbo.

Nikt tu się ze słuchaczem nie pieści, nikt nie pudruje brzmienia, ba!, całość ma sound mocno oldskulowy, taki w duchu „The Number of The Beast („Piętno” ma nawet w sobie coś z Iron Maiden), nikt nie bawi się więc w nowoczesne podejście do grania heavy metalu. I dobrze! Czuć trochę underground, czuć niebezpieczeństwo tej muzyki, diabelskie konszachty, ale i wykonawczy luz. To klasyka w najczystszej i zarazem najlepszej, skondensowanej formie. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze ktoś potrafi tak grać.

Druga sprawa to fenomenalny Grzegorz Kupczyk. Drapieżny, wściekły, zadziorny i niegrzeczny. Szkoła starych mistrzów rocka. Na dodatek po raz pierwszy od niemal dwóch dekad śpiewający w całości po polsku, a co najważniejsze, ta heavy metalowa polszczyzna w gardle Kupczyka jest świetna. Odpowiednio demoniczna i złowroga, a przy tym melodyjna i chwytliwa. Często słyszy się głosy, że polski nie jest językiem rock’n’rolla. „Oczy martwych miast” mogą śmiało posłużyć jako dowód w sądzie, że to bzdury. Po prostu trzeba umieć.

Wielkie brawa również dla instrumentalistów. Szeregi zespołu zasilił drugi gitarzysta Jakub Kaczmarek i nowy perkusista Jeremiasz Baum, którzy świetnie wpisali się w strukturę zespołu. O ile kompozycje nie są jakoś specjalnie kunsztowne, opierają się na prostej budowie, to instrumentaliści w tę skondensowaną, opartą na szaleńczych tempach formę wpakowują tyle mocy, że włosy dęba stają od naelektryzowania. Linie basu Tomka Targosza w „Machinie chaosu” czy „Linii życia” są kapitalne. Gitarowe riffy odpowiednio pikantne nakręcają całą tę maszynerię, miłym dodatkiem są momenty gdy Kaczmarek i Bartek Sadura plotą heavy metalowe warkocze („Fałszywy Bóg”, „Machina chaosu”), a i solówki w większości prowadzone przez Sadurę mają odpowiedni flow, prędkość i przykuwają uwagę fajnymi frazami.

Nieco mniej miejsca na tym krążku dostały klawisze Marii Wietrzykowskiej, ale to również dlatego, że „Oczy martwych miast” to dynamiczne i ostre jak brzytwa heavy metale, w których nie ma miejsca na symfoniczne wtręty. Jedynym wyjątkiem jest tu zamykający krążek „W dolinie światła”, utwór z sekcją odległymi echami przywodzącą na myśl „Heaven and Hell” Black Sabbath.

I choć na nowym albumie Ceti grają klasyczny, korzenny, oldskulowy wręcz heavy metal, to te wszystkie szaleńczo rozpędzone numery wykonują z taką brawurą i energią, że od „Oczu martwych miast” nie można się oderwać. Te niespełna 40 minut piorunującej muzyki mija jak odcinek ulubionego serialu. Bez większych obaw postawiłbym ten krążek na jednej półce z „Kawalerią Szatana” czy nawet „Ostatnim wojownikiem” od Turbo. Brzmi tak klasycznie, że pięknie wtopiłby się w takie towarzystwo.

Powiązane artykuły