Body Count

Carnivore

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Body Count
Recenzje
Grzegorz Pindor
2020-04-24
Body Count - Carnivore Body Count - Carnivore
Nasza ocena:
8 /10

Trzeba przyznać, że Body Count całkiem nieźle odnaleźli się w nowych realiach rynku muzycznego.

Zgrabnie łączą thrash z hardcorem, a obecnie nawet z metalcorem (akurat w dobrym znaczeniu), a dzięki zaproszonym gościom, swoją mimo wszystko agresywną muzykę są w stanie zaprowadzić w komercyjne rejony. Zespołem słusznie zainteresował się niemiecki gigant wydawniczy Century Media, dzięki czemu dopiero teraz grupa zyskała właściwe wsparcie. „Carnivore” to drugi album dla tego labelu, będący jednoznaczną kontynuacją bardzo udanego „Bloodlust”, i kolejny nie patyczkujący się ze światem w tekstach.

Duży wpływ na kształt płyty miał producent i gitarzysta Will Putney, który po raz trzeci miał okazję pracować z Ice-T i jego kolegami. Właściwie, mając na uwadze trochę nieoczekiwane udanie się w kompozycyjny cień Erniego C, to właśnie death metalowy wirtuoz i studyjny czarodziej miał tu najwięcej do powiedzenia. Reszta muzyków po prostu nagrała co miała do nagrania, czego zresztą nie mam im za złe, bo poza wokalistą Body Count, skład grupy od jakiegoś czasu wygląda trochę średnio.

Nie zmienia to jednak faktu, że „Carnivore” to album, którego słucha się z przyjemnością, nieważne czy panowie odświeżają klasyk z 1988 („Colors”), w którym na bębnach słyszymy Dave’a Lombardo, grają z rock’n’rollowym luzem w coverze "Ace of Spades", czy z niemal z beatdownową furią, kroczą niczym w walec w „No Remorse” z gościnnym udziałem lidera Hatebreed.

Oczywiście, udział gości, w tym Amy Lee, wokalistki Evanvenscene, to jedno, dzięki czemu grupa ma dużą szansę dotrzeć do szerszego audytorium. Jednak to danie główne, wycelowane wprost w tych, którzy wieszczą koniec metalu, czyni z „Carnivore” materiał pretendujący do pierwszej dziesiątki tego roku. Brzmieniowo to ekstraklasa, i chciałbym aby zespoły grające szeroko pojęty crossover wzorowały się tej płycie.

Kiedy grupa przyśpiesza w oldschoolowym thrashowym stylu ( „Thee Critical Beatdown”, „The Hate is Real”) przypomina nam jak bardzo wszyscy tęsknimy za Slayerem. W obu utworach słychać prawdziwą paletę „delikatnie” pożyczonych, ale za to jakich, riffów! W innych momentach, kiedy Ice-T rapuje osadzając swoje teksty w groove („Bum Rush”) zespół całkiem słusznie wzbudza reminiscencję za latami '90. Tak jakby komuś jeszcze trzeba było o nich przypominać.

Powiązane artykuły