Body Count

Bloodlust

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Body Count
Recenzje
2017-04-20
Body Count - Bloodlust Body Count - Bloodlust
Nasza ocena:
8 /10

Jeśli ktoś nadal pozostaje odporny na thrashmetalowe wyziewy największych gwiazd gatunku, jak i całej gwardii młodocianych adeptów tej fantastycznej sztuki łojenia, ten mocno pobłądził.

Począwszy od takich tuzów, jak Testament czy Death Angel, na młodzieży z Judiciary i Guilt Trip skończywszy, wszyscy mają sporo do zaoferowania, żeby jednak taki pocisk wyszedł spod palców i gardzieli rapera Ice-T i jego kolegów? Czapki z daszkiem z głów.

Nie chcę nikogo na silę przekonywać, że thrash Anno Domini 2017 ma coś odkrywczego do zaoferowania, ale prawdę mówiąc, biorąc pod uwagę spaczenie mojego gustu topornym hc/punkiem i sporą dawką nowych brzmień z Wysp Brytyjskich, powrót do gęstej łupanki spod znaku Slayera (bo mordercy tu najwięcej) to właściwy obrót spraw. Mało tego, jak na gości, którzy mają na karku pięć krzyżyków, a w Body Count, poza samym liderem nie ma nikogo, kto firmowałby swą postacią wartość muzyczną, kolektyw nagrał jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy album pierwszego kwartału (a może całego) roku.

W kontekście "Bloodlust" należy mówić przede wszystkim o naprawdę dobrym brzmieniu, zwłaszcza sekcja brzmi masywnie, a balans pomiędzy pojedynkującymi się gitarami (zwłaszcza w licznych solówkach) jest bezbłędny. Mało tego, wokalnie dzieje się znacznie więcej niż można przypuszczać, bo Ice-T (a w dwóch utworach dodatkowo Randy Blythe i Max Cavalera) potrafi zarówno całkiem przyzwoicie ryknąć, jak i wypluwać z siebie kolejne wersy z szybkością karabinu maszynowego. Chyba nie trzeba wspominać, że raperem jest nieprzeciętnym? Kto nie wierzy w moc głosu czarnoskórego wokalisty, ten niech czym prędzej sprawdzi fenomenalny medley Slayera ("Raining Blood/Postmortem"). Szkoda, że ekipa nie pokusiła się o coś bardziej połamanego, albo choćby mini petardę "Dittohead". Mimo to, jest dobrze, a może doskonale, bo takiej mieszanki w ogóle miało nie być.

Poza wspomnianym zestawem do arsenału petard zaliczamy "Walk With Me", napędzany zarówno blastami jak i groove spod znaku Lamb of God (to zasługa wokaliz Randy’ego), walec - manifest "This is Why We Ride", czy prawdziwy neckbreaker w postaci utworu tytułowego. Nieważne, czy grupa łoi z prędkością światła czy daje Ice-T miejsce na stonowane wygłoszenie mądrych, choć nierzadko niepotrzebnie ubarwianych przekleństwami myśli, biorę ich thrash i moralizowanie w ciemno.

Najważniejsze, że "Bloodlust" - choć wiem, że to mocno wyświechtany slogan - jest rzeczą cholernie szczerą. Album trafnie diagnozuje bolączki ludzkości - wzajemny brak szacunku, roszczeniowość, chęci zabijania, konsumpcyjny stylu życia, czy co najważniejsze - rasizm. Sporo prawdy zawarto w tych utworach i jeszcze nie raz będę do nich wracał.

That’s a sound da police!

Grzegorz Pindor