Ostatnie lata w dziejach My Dying Bride to całkiem wierne odzwierciedlenie dość wyświechtanego, ale i trafnego stwierdzenia Nietzschego "Co mnie nie zabija, czyni mnie silniejszym."
Nie można wprawdzie powiedzieć, że My Dying Bride powrócił z nowym albumem silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, z całą pewnością jednak "The Ghost of Orion" to najlepszy album zespołu od co najmniej dekady (skłaniałbym się nawet ku tezie, że od wydanego w 2006 roku rewelacyjnego "A Line of Deathless Kings").
Świętujący w tym roku 30-lecie działalności Brytyjczycy nie tylko musieli mierzyć się z zespołowymi turbulencjami, co zresztą wcale nie było sytuacją nową (najpierw grupę ponownie opuścił gitarzysta Calvin Robertshaw, później to samo zrobił bębniarz Shaun Taylor-Steels), ale przede wszystkim z osobistymi dramatami. Choroba nowotworowa zdiagnozowana we wrześniu 2017 roku u zaledwie 5-letniej wówczas córki wokalisty, Aarona Stainthorpe, rzuciła się niewątpliwym cieniem na działalność My Dying Bride i de facto postawiła dalsze funkcjonowanie formacji pod znakiem zapytania.
A jednak zespół nie poddał się. Mało tego, gdy wydawało się, że czeka go już tylko tendencja spadkowa, o czym świadczyło kilka kolejnych wyraźnie słabszych płyt, w tym prawdziwe nieporozumienie pt. "Evinta" oraz szczególnie nieudana "Feel the Misery" z 2015 roku, dość nieoczekiwanie wrócił z bardzo udanym krążkiem. Stainthorpe deklaruje, że nic nie jest w stanie powstrzymać My Dying Bride i chyba coś w tym jest. Być może zespół, który całą swą działalność oparł przede wszystkim na tematyce związanej z cierpieniem, potrzebował kolejnego katharsis właśnie po to, by wrócić mocniejszym i bardziej scementowanym. Na dodatek, po niemal 30 latach w szeregach Peaceville Records, powrócił w barwach nowej wytwórni, Nuclear Blast, która zdaje się mocno wspierać brytyjskich weteranów doom metalu.
Podobnie, jak w przypadku wcześniejszej płyty, nad całością materiału "The Ghost of Orion" pracował samotnie gitarzysta Andrew Craighan. Tym razem jednak ze zgoła odmiennym skutkiem. Trudno powiedzieć, na ile ostatnie wydarzenia wpłynęły na warstwę muzyczną krążka, ale z całą pewnością ich ślady można odnaleźć w tekstach Stainthorpe'a, szczególnie we wprost odnoszącym się do choroby córki "Tired of Tears" - najlepszym, obok "Your Broken Shore" i "To Outlive the Gods" utworze z płyty. Wspomniana trójka (plus "The Old Earth" i "The Long Black Land") to w gruncie rzeczy klasyczne kompozycje My Dying Bride, oferujące wszystko to, do czego w przeszłości przyzwyczaił nas zespół. Nawet, jeśli wokale Stainthorpe'a brzmią dziś już nieco inaczej niż charakterystyczne łkania wypełniające klasyczne albumy sprzed lat, które już na zawsze pozostaną jednym z kluczowych znaków rozpoznawczych My Dying Bride.
Co więcej, nie zabrakło niespodzianek, choć w przeszłości My Dying Bride nieczęsto nas nimi rozpieszczał. O ile gościnny udział wiolonczelistki Jo Quail płynnie wpisuje się w smyczkowe instrumentarium zespołu, tak "The Solace", w którym zaśpiewała znana z Wardruny Lindy Fay Hella, to już rzeczywiście coś całkiem nowego. Podobnie rzecz ma się ze wzbogaconym o chóry "Your Woven Shore" oraz wyszeptanym gdzieś w dalekim tle "The Ghost of Orion". Obydwa krótkie i w zasadzie instrumentalne utwory to rzadkość jak na standardy formacji. Nawet, jeśli są to tylko wypełniacze dodane do krążka w związku z ograniczoną dyspozycyjnością Stainthorpe'a, końcowy rezultat jest naprawdę bardzo przyzwoity.
Chciałbym się mylić, ale trudno mi sobie wyobrazić, by "The Ghost of Orion" przyciągnął do My Dying Bride wielu nowych fanów. Klasyczny, melancholijny doom metal nigdy nie był dobrą receptą na osiągnięcie oszałamiającego sukcesu, a dziesięciominutowe kawałki to zapewne zbyt duże wyzwanie w coraz bardziej pędzącym i zniecierpliwionym świecie. Ważne jednak, że zespół wciąż nie powiedział ostatniego słowa i nadal stać go na naprawdę wiele. "The Ghost of Orion" ma przy tym wystarczająco dużo atutów, by wpłynąć na starych fanów nie tylko siłą sentymentów. Sentymenty to w muzycznym świecie rzecz oczywista, ale wiele innych zespołów, swego czasu wymienianych jednym tchem obok MDB, może już liczyć wyłącznie na nie.