Polaris

The Death of Me

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Polaris
Recenzje
Grzegorz Pindor
2020-04-02
Polaris - The Death of Me Polaris - The Death of Me
Nasza ocena:
7 /10

Scena muzyczna w Australii należy obecnie do absolutnej czołówki. Nieważne, czy będzie to hardcore, nowoczesny metal czy progresywne wygibasy – na Antypodach wiedzą co robią.

Polaris należą do grona nowych zespołów, o których całkiem słusznie mówi się w samych superlatywach. To właśnie dzięki bardzo udanej pierwszej płycie („The Mortal Coil”) trafili na europejski rynek, zresztą w towarzystwie swoich idoli z Architects. Kto był na ich koncercie w stołecznej Stodole, ten wie jaki potencjał drzemie w grupie z Sydney. Co zatem oferują nam na swoim drugim krążku?

Przede wszystkim odcięcie od metalcore’a. Debiutancki longplay hołdował szkole z Wysp Brytyjskich i nie bez kozery wspomniałem o moim ulubionym zespole na literę A. Młodzi chłopcy, choć wyraźnie zainspirowani wydanym w 2009 roku albumem „Hollow Crown”, potrafili wnieść sporo świeżości do nieco skostniałej obecnej sceny, i to bez spoglądania w stronę grunge’u i nu-metalu (Varials, In Heart’s Wake, Stray From The Path).

Obecnie kwintet prezentuje dużo lżejsze oblicze, żeby nie powiedzieć dalekie od metalcore’a. Niczym (dosłownie) dobrzy koledzy z post-hardcore’owego Ocean Grove, zgrabnie łączą niemal pop punkową chwytliwość (refren „Masochist”) z technicznymi riffami i groove metalową motoryką („Hypermania”), nie zapominając przy tym o ciężarze i momentach stworzonych wprost dla oszalałej od breakdownów publiczności pod sceną („Landmine”, „Vagabond”).

Swoisty stylistyczny miszmasz nie nosi znamion wtórności, ani nudy, a z każdym kolejnym odsłuchem łapię się na tym, że pomimo braku jednoznacznego hitu, przez który chciałbym zachęcić do płyty, Polaris podobają mi się przede wszystkim za dwie rzeczy: wspomnianą wcześniej wielowymiarowość i zerwanie z gatunkowymi kajdanami oraz za równość.

Dziesięć premierowych piosenek prezentuje się jako wyjątkowo dobrze zbalansowany materiał pełen wokalnych pojedynków Daniela Furmani z basistą Jake Steinhauserem. „The Death of Me” (pamiętacie taki singiel Asking Alexandria?) to album, który bez cienia wątpliwości powinien otworzyć kilka drzwi istotnych dla rozwoju formacji. Za pierwsze już udało się wejść, bo grupa zacumowała w rosnącym w siłę SharpTone Records.