Australia to jeden z najpłodniejszych krajów globu, co rusz wypuszczający kolejne objawienia nowej, metalowej sceny.
Oczywiście, nie wszystkim przypadną do gustu kolejne kopie Northlane czy Architects, ale trzeba cieszyć się z tego co jest, a nie narzekać. Debiut Polaris (strasznie niefortunna nazwa) ma w sobie wszystko, z czego słyną wspomniane ekipy, z domieszką luzu i nośności kompozycji rodem z najlepszych płyt absolutnego numeru jeden na Antypodach – House vs Hurricane.
„The Mortal Coil” przypomina mi najlżejsze nagrania brytyjskich architektów, z tą różnica, że ryk wokalisty stanowi tutaj dodatek, bowiem najlepszym elementem w całej układance pod szyldem Polaris są czyste wokale oraz balans pomiędzy breakdownami a cytowaniem twórców „Hollow Crown” i niemal pop-punkowymi refrenami. Dla młodszych słuchaczy ta gatunkowa hybryda przemówi równie mocno co zmiażdży małżowiny uszne, ale bardziej wytrawni odbiorcy doszukają się w debiucie Australijczyków zbyt wielu nazbyt czytelnych odniesień, kosztem oryginalności.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że tych jedenaście piosenek to zbiór naprawdę dobrych pomysłów, ubranych w odpowiednie brzmienie, cieszących ucho dobrym wyważeniem i produkcją. Zauważam pewien trend wśród metalcore’owych kapel, za który chciałbym między innymi podziękować August Burns Red, którzy świadomie rezygnują z cyfry kompletnie rewidując typowe dla gatunku brzmienie. Polaris idą podobną drogą, choć mam pewne wątpliwości, czy aby na pewno wszystko co słyszymy zagrano „z łapy”. W dobie postępującego rozwoju technologicznego programowane bębny nie tylko brzmią naturalnie, co doskonale imitują grę rzemieślnika za zestawem, stąd nie trudno o pomyłkę.
W przypadku kwintetu z Sydney chciałbym jednak wierzyć, że panowie nie chcą nikogo oszukać. Koncerty szybko to zweryfikują, a jest czego słuchać (zwłaszcza gitar) i gwarantuję, że "The Mortal Coil” sprawi sporą niespodziankę, uzupełniając listę tegorocznych must hear. Całkiem niedawno Polaris zagrali u nas w ramach trasy z Emmure, więc jeśli ktoś był we Wrocławiu może potwierdzić, czy aby na pewno szykuje się kolejna duża rzecz. Biorąc pod uwagę stopniowe zjadanie własnego ogona przez dość pokaźne grono tych bardziej uznanych ekip, Polaris śmiało mogą wkroczyć do pierwszej ligi. Dajmy im trochę czasu.