Wrocławianie z The Dog nie należą do najpłodniejszych polskich ekip w krajowym hc.
To bardzo dobrze, bowiem w parze z umiarkowaną aktywnością i odpowiednim doborem miejsc do gry, dochodzi jakość samej muzyki. Każdy z dotąd wydanych długograjów, a było ich trzy, przynosił lekkie stylistyczne wolty w brzmieniu grupy. Kwartet zaczynał od wściekłego, bezlitosnego powerviolence, dzięki czemu szybko rozstawili po kątach skromną krajową konkurencję. Jak zatem brzmią w 2020 roku?
Nie da się ukryć, że wszechobecna nostalgia za brzmieniami lat 90., zarówno tymi ocierającymi się o senne melodie, post-punk czy wreszcie wściekłość rodem z płyt death i black metalowych zespołów stała się domeną nie tylko nowych, raczkujących ekip, co starszych wyjadaczy. Co i w jakiej konfiguracji wysupłują z ostatniej dekady nowego millenium zależy od projektu. Niektórzy całkowicie rezygnują z łomotu (przykład wrocławskich znajomych z Torn Shore) i zakładają nowe przyjemniejsze dla ucha zespoły (Love Glove), a część, do której należą bohaterowie tego tekstu ewoluuje w twór bardzo zgrabnie lawirujący pomiędzy agresją, dłuższą rozbudowaną formą, a niemal punkową chwytliwością.
Duża w tym zasługa wydłużenia czasu utworów. Już wydane dwa lata temu „I Am You” nosiło delikatne znamiona chęci odejścia od szybkich strzałów między oczy. I bardzo dobrze, bowiem, to co słyszymy na „Avenge Us” doskonale zaklęto w kilkuminutowe walce, z których najciekawiej wypada „Camping in The Desert (of Life)”. Wsparty bardzo charakterystycznym klipem bodaj najbardziej nośny utwór na płycie atakuje ostrym jak żyleta głównym riffem i zabiera w niemal psychodeliczny rollercoaster, znacząco różniący się od reszty materiału.
Panowie rzadko przyśpieszają (z blastami włącznie) i dzisiejsze oblicze Psa, jest dojrzałe, doświadczone, a w „Haunted Heart” melancholijne. Wrocławianie nie atakują z młodzieńczą furią i zapałem, za to znacznie celniej rozkładają na łopatki nawet tych, którym daleko do hardcore’a w ogóle, a już z całą pewnością do dość monotonnego stylu śpiewu jaki prezentuje Igor.
Tym zaś, którzy tęsknią za łomotem zespół dedykuje cover „Race War” nieśmiertelnego Carnivore. Dość poprawny, zagrany niemalże jeden do jednego jak oryginał, za to świetnie wpasowujący się w klimat, po prostu doskonałej płyty.