Wywiady
Dawid Schindler (Love Glove)

Love Glove należą do póki co skromnego, ale niezwykle interesującego grona polskich zespołów, o światowych aspiracjach, które za cel bierze wskrzeszenie zainteresowania amerykańską sceną grunge i późną, hardcore’ową alternatywą.

Grzegorz Pindor
2020-01-08

Słowo aspiracje może być nieco mylące, bo sugeruje, iż między innymi bohaterowie tego tekstu mogą być debiutantami, którzy dopiero zaczęli poruszać się po rubieżach tych gatunków. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej ¼ Love Glove ma to już za sobą, i to z sukcesami na krajowym podwórku, więc nie ma mowy o przypadku. Naszym rozmówcą był gitarzysta znany m.in. z gry w Torn Shore – Dawid Schindler.

Grzegorz Pindor: O tym, że lata '90 powróciły na dobre, chyba nie ma sensu nikogo przekonywać. Ten wyjątkowo ciepło wspominany okres rozgościł się w streetwearze, niezależnych grach komputerowych, a nawet wśród wydawców, którzy zupełnie nieoczekiwanie wskrzesili format kasety. To ostatnie nie odbyło by się gdyby nie muzyka. Twój zespół jest tego kolejnym przykładem. Zadam jednak od razu dość bezpośrednie pytanie, czy to jednorazowy epizod na fali tej wszechobecnej nostalgii, czy twór świadomy, który według Ciebie - już nie jako muzyka, a po prostu słuchacza, ma szansę przetrwać dłużej niż jeden sezon?

Dawid Schindler: Wiesz co, urodziłem się w latach '80, dojrzewałem w '90, także muzyka alternatywna z tamtego okresu jest mi bezpośrednio bardzo bliska. Nie muszę jakoś strasznie głowić się nad tym, żeby kopiować tamte style, bo mogę skopiować je dość naturalnie i bez wysiłku. A poważnie: Nie skupialiśmy się chyba strasznie na tym, jakie to ma być. Głównym założeniem było, żeby można było kiwać do tego głową. Oczywiście liczę na to, że przetrwa to trochę dłużej. Głównie dlatego, że naprawdę słuchamy absurdalnie różnej muzyki, także to na pewno będzie szło w różne strony.

A to nie jest tak, że granie w takim zespole ma w pewnym sensie wymiar terapeutyczny? W porównaniu do tego co Ty i Łukasz robicie w Torn Shore, chyba dopiero teraz macie czas i możliwość, aby odkryć inną wrażliwość.

Bardzo cieszę się, że zadałeś to pytanie, a jeszcze bardziej, że zauważasz taką zależność. Oczywiście, że tak jest. Szczególnie jeśli chodzi o mnie. Ta inna wrażliwość domagała się wyjścia. Ostatnie dwa lata były dla mnie bardzo ciężkie. Zakręty życiowe, problemy z kasą i ze sobą, używki, w końcu kompletne załamanie nerwowe i osobowościowe. W Torn Shore moim paliwem i siłą kreatywną jest złość, niechęć, negatywne uczucia i myśli. Po ostatnich dwóch latach poczułem się jakbym został pokonany. Trochę się też poddałem. Świadomie. Dlatego już nie jestem tak zły, co zaowocowało tym, że potrzebuję aktualnie kompletnie innego zestawu emocji do wyrzucania z siebie i przekazywania innym. Dlatego też, będąc szczerym, trochę obawiam się co będzie z Torn Shore, bo na razie kompletnie nie mogę zebrać się do tego, żeby wejść w swoje stare "ja".

Swoją drogą, to ciekawe, że odczuwasz wypalenie "już" na etapie grania w hardcore'owym zespole, który, właściwie wbrew zasadom polskiej sceny hc, nie tylko wciąż istnieje, ale również złapał wiatr w żagle w związku z wydaniem "Reduced/Residue". Ta złość, którą wypluwałeś z siebie w Torn Shore miała swój umiar? Tempo jakie sobie narzuciliście po "przerwie" i eskapady poza kontynent miały tak drastyczny wpływ na twój sposób postrzegania siebie?

Wypalony to złe słowo. Na pewno jestem zmęczony graniem w TS, bo kosztuje mnie to wiele negatywnej energii. Niedawno miałem jej aż nadto, w tej chwil chciałbym trochę sjesty. Generalnie muzyka, granie na gitarze i wymyślanie piosenek to jedyna rzecz na świecie, która sprawia mi głęboką satysfakcję i radość i jedna z bardzo niewielu rzeczy, które umiem. Także o wypalenie chyba nie chodzi. Bardziej o to, że potrzebuję być w konkretnym i odpowiednim "miejscu", żeby pisać kawałki. W tej chwili zdecydowanie jestem w miejscu odległym od TS. Być może jednak z takiego miksu wyszłoby coś interesującego, albo, co jest równie prawdopodobne, coś okropnie chujowego. Zobaczymy pewnie za jakiś czas.

 

Usłyszałem kiedyś od muzyka grającego techniczny metal, że on takiej muzyki nawet nie słucha, ale z powodzeniem ją wykonuje. W pewnym sensie sprowadził to, co prawda nie mówiąc wprost, do układania puzzli. Zgadzasz się z takim podejściem?

Zdecydowanie tak bywa. Ale raczej nie użyłbym analogii do układanki. To po prostu "outfit", w który wchodzisz. Moim zdaniem sztuka też jest właśnie od tego. Dla mnie muzyka zawsze była ucieczką. To jest moje 'bezpieczne miejsce', taka inna rzeczywistość. Od dziecka mam problem z oderwaniem od rzeczywistości, a wspólne tworzenie i granie jest właśnie dla mnie perfekcyjnym wyjściem ewakuacyjnym. Może ten gość też ma w sobie coś z tego. Też spotkałem się z takimi stwierdzeniami. Mój kumpel Kurt z zespołu Tuscoma (chaotyczny noise black z Nowej Zelandii), mówi, że słucha gównie indie i raczej melodyjnej muzyki. Natomiast gdy spotyka się w jednym miejscu z Joe (perkusja), wychodzi z niego taka bestia, jaką jest Tuscoma. Tak czasem bywa. I w zasadzie to jest super (śmiech)

W Love Glove wyraźnie słychać inspiracje nie tylko grunge'owym brzmieniem lat '90, co echa Glassjaw, chyba całkowicie niedocenianego w Polsce Rival Schools i będącego w wybornej formie Quicksand. To są zespoły diamenty, twarze gatunku, do których z łatwością można się odnieść słuchając waszej EP. A gdybym stwierdził, że młodzi prędzej polubią was za to, że słyszą tu Basement albo Modern Baseball? Ma to w ogóle znaczenie?

Przede wszystkim bardzo dziękuję za tak wielki komplement. Wszystkie zespoły, które wymieniłeś są doskonałe. Oczywiście chcielibyśmy zaprosić do tego pociągu absolutnie wszystkich i byłoby zajebiście, gdyby młodsza ekipa nas nie olała ze względu na to, że mamy grubo ponad 3 dychy. Oprócz Kuby, który jest wspaniałym młodzieńcem i dlatego ratuje ten zespół!

Podobnie jak krakowski zespół Stay Nowhere dzielicie fascynacje muzyczne, i w pewnym sensie (o ile można tak powiedzieć) poczucie misji. O ile wiadomo czego oczekiwać w tak agresywnym graniu jak Torn Shore, a i towarzystwa z pokrewnego grania nie brakuje, tak tutaj macie duże pole do popisu. Możliwość pokazania tym wszystkim starym zbowidom i wielbicielom "jedynej słusznej drogi" w punk rocku, że w tej muzyce może chodzić o coś zupełnie innego. Na naszym rynku nie tylko jest miejsce dla takiego grania, ale wręcz istnieje przestrzeń, którą wręcz trzeba wypełnić.

Super, że tak to widzisz, bo ja widzę to tak samo. Zdecydowanie trzeba zapełnić to miejsce. Stay Nowhere i Bastard Disco, dwa genialne zespoły, które moim zdaniem wbiły klina. Bo nie jest to ugrzeczniona, polska alternatywa, nie jest to również typowy hardcore/hc punk. Uwielbiam obie ekipy i bardzo mocno im kibicuję. To fajne uczucie - wypełniać luki. Mam nadzieję, że tak właśnie jest. Dlatego też nie określamy się jako zespół „hardcore”. Pewnie byłoby to dla wielu krzywdzące. A wielu lubi się obrażać. Korzystając z okazji polecę też Days Days Days, świeży skład z Warszawy - super sprawa! Wysoko w tabeli plasuje się też Vermona Kids - nówka sztuka ludzi znanych z innych bardzo dobrych zespołów.

Dobrze powiedziałeś o Vermona Kids - zespół znanych ludzi ze znanych zespołów. To chyba największa bolączka tej sceny, w większości zespołów prędzej czy później pojawiają się te same twarze. Zresztą, skład Love Glove to też nie są przypadkowe osoby.

To ogromna bolączka. Ciężko o zespół młody i zupełnie nowy. Ale tutaj właśnie wyłamuje się dla mnie Days Days Days. Nigdy nigdzie nie widziałem tych typów, a są świetni i zajebiści na żywo. Jeśli chodzi o LG, to Łukasz i ja, to już raczej klasyczne zestawienie. Będziemy już ze sobą grać i wzajemnie się wkurwiać pewnie do końca. Kuba to nasz super kumpel z kapeli Tsima, która skończyła grać rok temu. Szymon natomiast jest od przedszkola przyjacielem Łukasza. Razem długo tworzyli w Perspecto, którego bardzo mi szkoda, bo był to zespół wyjątkowy.

 

Nie po raz pierwszy okazuje się, że polski niezal jest wyjątkowy (śmiech). W Love Glove wyjątkowość objawia się chyba luzem i najprościej mówiąc graniem bez ciśnienia. Za granicą chyba jednak łatwiej o kalkulację perspektyw na sukces. Oczywiście Love Glove jest muzyką "na fali", ale nie wyczuwam w niej choćby krzty fałszu. To chyba zasługa nie tylko wokali i głębokich ale nie wychodzących na front linii basu, co rzeczy, której ostatnio ciężko znaleźć. Prawdziwych emocji.

Haha! Wyjątkowy kraj! To co mówisz o LG jest najlepszym komplementem jaki możemy dostać, serio. Dziękuję w imieniu całej ekipy. Cieszy mnie, że masz taki odbiór naszej muzyki, bo w zasadzie powstaje ona w podobny sposób. Instrumentalne wersje wychodzą nam taśmowo jedna za drugą, Szymon natomiast ma w zanadrzu kilka wersji linii wokalnych praktycznie od razu. Bardzo mnie to wszystko dziwi i oczywiście cieszy, a jeśli mówisz, że odbiór jest z tym zgodny, to chyba bardzo dobrze.

Podobno na początku powstało osiem numerów, ale zdecydowaliście się nagrać raptem trzy, z czego jeden w wersji akustycznej. Ten materiał właściwie można rozpatrywać jako naprawdę dobre, staroszkolne demo i gdyby nadal istniał Myspace pewnie teraz gadalibyśmy o tym jak zajebistą grafikę będziecie mieć na profilu (śmiech). Co z pozostałą piątką utworów?

Podczas pobytu w studiu nagraliśmy 6 numerów. Jeden z nich odpadł, a dwóch pozostałych nie wzięliśmy pod uwagę. Akustyczną wersję singla Szymon nagrał sam w sypialni (śmiech). Mamy jeszcze dwa na styczeń 2020, ale ciągle piszemy nowe, więc na pewno na początku roku znowu jedziemy do studia i myślę, że nagramy tam co najmniej 5 lub 6 zupełnie nowych numerów. Zdecydowaliśmy się na wydawanie singli lub multisingli. Jest 2020, każdy używa Spotify, zupełnie nie mamy ciśnienia na wydawanie dużego albumu. Materiału na pewno uzbiera się na pełnoprawne LP, ale pomyślimy o skompilowaniu albumu dopiero jak będzie realna potrzeba na wydanie się na fizycznym nośniku, który będzie miał popyt. Póki co skupiamy się tylko i wyłącznie na wydawnictwach cyfrowych, za darmo. Nie chcemy fundować sobie samym LP. Wolimy tę kasę przeznaczyć na szybki dzień w studiu, gdzie możemy nagrać kilka kawałków na żywo.

W realizacji nagrań na setkę świetnie wyspecjalizowali się czarni magowie z Satanic Audio. Nie kusiło Was aby ponownie uderzyć do Haldora?

U Haldora zrobiliśmy z Łukaszem cztery wydawnictwa pod rząd w ostatnich czterech latach. Oczywiście jesteśmy z nich bardzo zadowoleni, ale tym razem chcieliśmy spróbować czegoś innego. Zaprosiliśmy do współpracy Maćka Wasio. Naszego serdecznego kumpla, który odpowiedzialny jest za wiele mainstreamowych produkcji w kraju, ale w zaciszu domowym jest fanem Albiniego i człowiekiem bezkompromisowym jeśli chodzi o brzmienie. Wszedł w to bez pytań. Myślę, że boli go teraz głowa jak o nas myśli, ale o dziwo jest bardzo otwarty na dalsze perturbacje.

Poruszyłeś jeszcze jedną ciekawą rzecz. Ludzie, którzy są odpowiedzialni za komercyjne sukcesy (fenomenalny debiut Dawida Podsiadło wyszedł spod palców byłego matematycznego giganta z Kobong) dobrze czują ciężkie granie, bo zaczynali w takim środowisku. Zupełnie inaczej jest kiedy próbuje się działać w drugą stronę. Wyobrażasz sobie, aby Love Glove miało w przyszłości zrzucić kajdany rocka i hc na rzecz - co nie powinno dziwić - shoegaze?

Widzę bardzo wyraźnie, i na pewno usłyszysz tego przebłyski w nowych kawałkach. Uwielbiamy shoegaze i myślę, że echa tego gatunku słychać w naszej muzyce. Osobiście jestem strasznie podekscytowany kiedy wchodzę na terytoria, których wcześniej nie dotykałem muzycznie.

 

A czy jak powiem, że wersja akustyczna The Soft War to wypisz wymaluj Smashing Pumpkins to trafię w sedno? (śmiech)

Kolejne porównanie do giganta, którego nie jesteśmy godni (śmiech). To oczywiście zasługa Szymona, który zrobił z tej wersji piękny, autonomiczny numer. Ten gość zaskakuje nas co krok. Cieszę się jak dziecko, jak rzucasz tymi nazwami. Wiesz, tworzenie to trochę kradzieże. Kradniesz trochę tu, trochę tam, nie za dużo, nie za mało. Jak ktoś się tego wypiera, to po prostu jest dupkiem. Ja przyznaję się do tego na każdym kroku. To rzecz absolutnie normalna.

A nie lepiej mówić, że to te puzzle, o których mówiłem wcześniej?

Skradzione puzzle!

Na koniec parę słów na temat podsumowania roku. Wszyscy wiemy, że hitem stało się hasło 'ok, boomer' a patointeligencja ogarnęła umysły wszystkich od włodarzy TVP naginających rzeczywistość niczym najlepsi storytellerzy, do speców od marketingu, którzy doszukali się głębi w nowomowie, ale te niezwykle ważne rzeczy nie przesłoniły absurdalnej ilości dobrej muzyki. Rozmawiamy na dzień przed sylwestrem, krótka piłka do Ciebie – Twoje najlepsze płyty ubiegłego roku i największe rozczarowanie?

DIIV - Deceiver i zostawię lukę specjalnie, żeby dodać temu wyborowi należytej wagi. A rozczarował mnie chyba nowy Beck.

Rozmawiał: Grzegorz Pindor