Gregor Mackintosh najwyraźniej zasmakował w łojeniu oldschoolowego death metalu, skoro już chwilę po pogrzebaniu Vallenfyre powołał do życia nowy zespół.
Nie ukrywam, że podobają mi się deathmetalowe skoki w bok, uskuteczniane przez smutnych panów z Paradise Lost. Tym bardziej, że wysoki poziom "Medusa" wskazywał, że na zabawach Nicka Holmesa i Gregora Mackintosha skorzystał również ich macierzysty zespół. Ze wspomnianej dwójki to właśnie Gregor wydaje się być bardziej produktywny. Kiedy po trzech solidnych albumach upłynął z góry założony termin przydatności Vallenfyre do spożycia, gitarzysta nie czekał długo z założeniem nowego bandu.
Mackintosh sformował Strigoi wspólnie z basistą Chrisem Casketem, który m.in. przewinął się kiedyś przez skład Extreme Noise Terror, koncertował też wraz z, a jakże, Vallenfyre. Partie bębnów na debiutanckim albumie nagrał natomiast gościnnie perkusista Paradise Lost (i, co za niespodzianka, Vallenfyre), Waltteri Väyrynen, który spisał się zresztą doskonale. W ten sposób wszystko pozostało w rodzinie. Mackintosh i Casket wspólnie zajęli się również produkcją materiału, za miks odpowiadał natomiast czarodziej brzmienia, Kurt Ballou, który pracował również nad dwoma ostatnimi albumami Vallenfyre. Rezultatem jest świetne i czytelne, a zarazem wciąż rasowe i naturalne deathmetalowe brzmienie "Abandon All Faith".
Kluczem do sukcesu albumu są kompozycje. Strigoi jest rzecz jasna naturalną kontynuacją drogi obranej przez Vallenfyre, co wyraźnie słychać na kilku płaszczyznach, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę "Fear Those Who Fear Him" z 2017 roku. O ile jednak miks death i doom metalu w wykonaniu projektu poprzedzającego Strigoi miał chwilami tendencję do zamulania jednowymiarowością posępnych utworów, tak "Abandon All Faith" przynosi całą gamę nowych (i lepszych!) pomysłów. Krótkie kawałki nie są dla Mackintosha niczym nowym, ale to niespełna dwuminutowy "Nocturnal Vermin" przynosi niespotykany wcześniej, niemal d-beatowy power, podbudowany lekko industrialnym pogłosem i niesiony furiacką pracą perkusji. Jeszcze krótszy "Throne of Disgrace" zbudowany został zgodnie z najlepszymi kanonami klasycznego brytyjskiego death metalu, a równie dobre rzeczy dzieją się w żwawym "Seven Crowns". Więcej tu życia, więcej energii, a głowa sama rwie się do headbangingu.
Na drugim biegunie sytuują się równie udane, długaśne, doomowe walce - "Carved Into The Skin" i zamykający album, epicki i kruszący kości "Abandon All Faith". Stanowią one świetną przeciwwagę dla reszty materiału, skonstruowanego wokół chwytliwego, choć wolnego od wszelkiej słodyczy death metalu. Najlepszym tego przykładem może być choćby singlowy "Phantoms" czy równie charakterystyczny "Plague Nation". Zawsze lubiłem brzmienie gitary Mackintosha, który swój unikalny styl potrafi przemycić nie tylko w Paradise Lost, ale również w bardziej undergroundowym graniu, co doskonale daje się słyszeć właśnie w Strigoi. Nie można nie wspomnieć też o słyszalnych tu i tam, zapowiadanych wcześniej w wywiadach, industrialnych wtrętach, które, choć pełnią tylko rolę dodatkowych smaczków, bardzo dobrze sprawdzają się na przykład w "Parasite" czy we wspomnianym wyżej utworze tytułowym.
Wszystkie te pomysły składają się na wyjątkowo apetyczną mieszankę. "Abandon All Faith" pozostaje w szufladzie death/doomowego grania, ale nie jest ani aż tak surowy, ani aż tak posępny jak Vallenfyre, którego formuła wraz z trzecim albumem zaczęła się wyczerpywać. Powołanie do życia nowego zespołu najwyraźniej pozwoliło Mackintoshowi nabrać dystansu i na nowo złapać wiatr w żagle, co tylko wyszło Strigoi na dobre. To jeden z najlepszych albumów mijającego roku, nie tylko w kategorii debiutów.