Venom to jeden z tych zespołów, które mają na koncie znacznie więcej rozmaitych kompilacji aniżeli regularnych albumów. Czy kolejna antologia jest nam naprawdę potrzebna?
"Na początku był tylko Venom" – tym słowami rozpoczyna się zawarty w książeczce jubileuszowego wydawnictwa tekst autorstwa Doma Lawsona, poświęcony zespołowi, który w tym roku obchodzi 40-lecie powstania. Mowa oczywiście o wpływie, jaki Venom wywarł na całą późniejszą metalową scenę, w tym na takie zespoły jak Slayer, Carnivore, Possessed czy Voivod, a szczególnie na black metal. Dziś Anglicy słusznie uchodzą za ojców chrzestnych tego gatunku, choć przecież w gruncie rzeczy czysto muzycznych podobieństw między nimi a przedstawicielami tzw. drugiej fali black metalu wiele nie znajdziemy. Chodzi raczej o skrajnie buntowniczą postawę i satanistyczny wizerunek trio z Newcastle, oraz o prekursorski tytuł drugiego albumu z 1982 roku. "Black Metal" - prosty, trafny i tak bardzo chwytliwy.
W istocie recepta złotego składu Venom - w osobach Cronosa, Mantasa i Abaddona - na hałaśliwe granie nie była szczególnie skomplikowana. Miało być mocniej i bardziej wulgarnie niż Motorhead oraz szybciej, mroczniej i bardziej diabelsko niż Black Sabbath. Dodając do tego skrajną prostotę kompozycji i swobodne podejście do kwestii czystości brzmienia w studio otrzymaliśmy wzorzec podziemnego, metalowego grania, za którym podążyły dziesiątki kapel, przekuwając go we własną stylistykę.
Przez lata Venom przeszedł szereg zmian personalnych i stylistycznych. Pod dowództwem Cronosa wciąż funkcjonuje na rynku, na którym działa zresztą również Venom Inc. Mantasa. To jednak całkiem zbędny urodzaj, bowiem obydwa składy, choć wydają nowe albumy, nie wnoszą dziś do muzyki absolutnie niczego istotnego. Tymczasem materiał stworzony przez złoty skład i wydawany przez wytwórnię Neat niezmiennie zachowuje aktualność i wciąż potrafi inspirować. To właśnie ten okres przypomina "In Nomine Satanas", który na dwóch krążkach gromadzi 43 kompozycje z lat 1980 - 1985. Wszystkie zostały zremasterowane przez Nicka Watsona, z zachowaniem surowego brzmienia charakteryzującego oryginalne nagrania.
Lay down your soul to the gods rock'n'roll
Dysk nr 1 to podróż przez pierwsze albumy i single zespołu, począwszy od debiutanckiego "Welcome to Hell", a na singlu "Nightmare" z 1985 roku skończywszy. Składają się na nią m.in. najbardziej kanoniczne kompozycje Venom, w tym na przykład "Welcome to Hell", "In League with Satan", "One Thousand Days in Sodom", "Black Metal", "Countess Bathory", "Die Hard" czy "Warhead". Całość została rzetelnie dobrana i świetnie przypomina, jak umiejętnie Venom przekuwał swego czasu klasyczne, rockowe struktury w coś - jak na owe czasy – totalnie ekstremalnego i radykalnego. Krążek drugi to zbiór nagrań demo z 1980 roku (w tym dwa niepublikowane wcześniej kawałki "Sons Of Satan" i "Live Like An Angel"), wykonań koncertowych oraz różnego rodzaju odrzutów z sesji i rarów, które pojawiały się tu i ówdzie jako bonusy lub elementy wcześniejszych kompilacji, np. "Skeletons in the Closet" z 1993 roku.
Czy zatem potrzebna nam jest kolejna antologia Venom? Malkontenci będą twierdzić, że przecież (niemal) wszystko już gdzieś kiedyś było, a "In Nomine Satanas" to tylko kolejna próba wyrwania kasy z kieszeni fanów zespołu, który najlepsze lata ma już dawno za sobą. Moim zdaniem jednak "The Neat Anthology" nieźle wywiązuje się ze swego zadania. Z jednej strony – szczególnie na pierwszym krążku – gromadzi w jednym miejscu wiele klasyków i przypomina o zespole dawnym słuchaczom, którzy dziś z różnych względów sporadycznie sięgają po te nagrania. Z drugiej natomiast ma szansę trafić do młodszych odbiorców, dla których Venom to już prehistoria. Szczególnie dla nich, przyzwyczajonych do krystalicznie czystego i dopieszczonego brzmienia współczesnych wydawnictw, album może stanowić prawdziwą lekcję historii muzyki. Tej o naprawdę buntowniczych korzeniach.