Wiadra pomyj, jakie sukcesywnie od lat wylewa się na Deafheaven powinny wrócić do swoich nadawców. Nie liczą się (dla mnie) przytyki die hardowych fanów black metalu, wielbicieli zła, mroku i najlepiej tylko europejskiej jego odmiany, ani nie przemawia do mnie usilna krytyka co bardziej otwartych głów.
Amerykański kwintet radzi sobie świetnie, nagrywając kolejne kontrowersyjne albumy, wychodząc przed szereg z podniesionym czołem i pochwałami alternatywnej prasy. Jeśli w związku z premierą „Sunbather” rozpętało się medialne piekło, potęgowane przez występy zespołu na największych festiwalach, tak przy „New Medusa” stało się jasne, że to nie projekt do zabawy, a bardzo przemyślany twór, który zamierza eksplorować skrajne terytoria na tyle na ile to możliwe. I ja to łykam, kupuję, a wraz „Ordinary Corrupt Human Love” wsiąkam w ten świat, bynajmniej nie ze względu na black metalowe odniesienia, co pokaźną ilość nostalgii za latami '90, czyli najlepszym okresem dla shoegaze i raczkującego grunge.
To właśnie te dwa nurty bezpośrednio wpłynęły na kształt czwartej płyty Amerykanów. Jeśli byli oni kiedykolwiek bliżej post-rocka i pochodnych, to właśnie teraz, kiedy senne, ciepłe, niemal słoneczne pejzaże (końcówka „Honeycomb”) zamiast kontrastować z brzmieniową smołą i rozpaczą, wzbogacają ten zespół o nieznane wcześniej elementy, dając mu szansę na zdecydowane poszerzenie swojego i tak niemałego audytorium. Mało tego, uważam, że dopiero teraz, po blisko dekadzie na rynku, panowie są w stanie odciąć się od łatek przypiętych przez Pitchfork i NME, i zacząć robić, grać i nieskrępowanie szerzyć swoją wizję alternatywy. Nie brakuje tu zatem stonowanych, niemal sielskich fragmentów, może nawet nieco zbyt zachowawczych i wpisujących się w modę na specyficznych sound à la Slowdive, okraszonych nie mniej sennym, kojącym wokalem („Near”, ballada „Night People”). Grupa nie zapomina jednak o swoich korzeniach, niejednokrotnie dokładając do pieca solidnym blastem (najbardziej post-black metalowy „Glint”). W tych kontrastach upatruję piękna „Ordinary Corrupt Human Love”.
Dla wielu będzie to największa siła Deafheaven, umiejętność balansowania na krawędzi przy zachowaniu własnej (metalowej) tożsamości. Dla innych, tych, którzy wieszają psy na grupie aspirującej do miana swoistego mainstreamu, kolejny powód do wytoczenia dział. Dziennikarze NME ponownie nie szczędzą superlatyw, zaznaczając jednak, że choć mamy do czynienia z zespołem, który pustkę i zaszczucie odmienił przez wszystkie przypadki, na swoim czwartym longplayu pozwala wierzyć, że gdzieś tam jest nadzieja i siła wyższa. Trudno się nie zgodzić.