Perkusiści - co jest zdecydowanie krzywdzące dla tej grupy zawodowej - często uchodzą za najmniej interesujących członków zespołów. Nie udzielają wywiadów (że niby małomówni i głupi jacyś), fanki z utęsknieniem patrzą tylko na muzyków ustawionych z frontu sceny (bo jak zresztą wypatrzeć kogoś siedzącego za stertą blach i bębnów), na plakatach zawsze schowani za plecami kolegów (z powodów wymienionych wcześniej)…
Wystarczy zaś posłuchać "Ultra-Selfish Revolution", by przekonać się, że bębniarze w muzyce (jak i w wywiadach, jak ostatnio też w kontekście tego projektu mogłem się dowiedzieć) mają wiele interesującego do powiedzenia. Egoist jawi się zresztą w naszym kraju jako twór osobliwy. Jednoosobowy projekt Staszka Wołoncieja, perkusisty NeWBReeD, choć kreowany tylko przez jednego muzyka, gwarantuje słuchaczowi dźwiękową podróż bardziej fascynującą niż to, co na swoich albumach proponuje wiele innych "uznanych" formacji.
W recenzjach przewijają się porównania muzyki Egoist do tego co grają Meshuggah, Strapping Young Lad, Gojira, a zaraz potem Faith No More czy King Crimson. Duży rozrzut stylistyczny owych domniemanych "wpływów" dobrze obrazuje jak trudna do jednoznacznego zaklasyfikowania i schowania w jednej szufladce jest twórczość Staszka. Nawet jeśli faktycznie na "Ultra-Selfish Revolution" wykorzystuje on dokonania wyżej wymienionych grup, są one tylko punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Świetnym przykładem mogą być, faktycznie kojarzące się z ekwilibrystyką Fredrika Thordendala, niektóre gitarowe riffy, które, przez to, że zostały zagrane w innej tonacji i lekko schowane za innymi elementami, nie brzmią jakby zostały żywcem wycięte z płyt Meshuggah. Dzięki temu uniknięto pułapki, w którą wpada wiele grup zafascynowanych twórcami "Nothing".
Dużo tutaj grania nie mającego z metalem jako takim nic wspólnego. Eklektyzm i przełamywanie granic stylistycznych stanowią największą zaletę dźwięków zawartych na "Ultra…". Na całym krążku w warstwie muzycznej panują wręcz zaawansowana schizofrenia i szaleństwo. Mocne, mathmetalowe fragmenty sąsiadują tutaj z bardziej przestrzennymi i melancholijnymi, zaś tradycyjne instrumentarium z elektroniką jak np. w "Lifeless Love/Loveless Life". W "Just Ones" pojawiają się "szczekane" wokalizy, kojarzące się z szaleństwem Mike’a Pattona w Fantomas. Początek "Bright Shift" , gdyby pozbawić go gitar, brzmiałby jak… avant pop. Opisywanie zresztą wszystkich smaczków tutaj zawartych nie ma chyba sensu. Z pisaniem o muzyce jest ponoć jak z tańczeniem o architekturze. A w związku z tym, że w kwestii tańca jestem dość niezgrabny, polecam po prostu zapoznanie się z całym albumem.
"Ultra…" otwiera dla Egoist wiele nowych furtek. Jest to z pewnością płyta, po której z ciekawością będę wypatrywał kolejnych wydawnictw projektu. Podsumowując, świetny, godny uwagi album. Tylko jak tu teraz promować go koncertami?
P.S. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że na płycie w dwóch utworach solówki zagrał dobry funfel Stasia, Patrick Mameli. Jego zagrywki to oczywiście sam kunszt i świetny popis technicznych umiejętności, nie uważam jednak, by Egoist musiało się podpierać znanymi nazwiskami…
Jacek Walewski