Unsilence

Under A Torn Sky

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Unsilence
Recenzje
2010-02-16
Unsilence - Under A Torn Sky Unsilence - Under A Torn Sky
Nasza ocena:
6 /10

Nazwa wytwórni wskazuje wprost, jakim gatunkiem para się Unsilence. Być może dla większości czytelników, czemu zresztą nawet specjalnie bym się nie dziwił, szyld ten okaże się całkowicie nowy, choć zespół rodem z Wysp Brytyjskich istnieje już - uwaga - przeszło 16 lat. "Under a Torn Sky" to natomiast pełnometrażowy debiut, choć poprzedzony jakimiś tam epkami i demówkami.

Nie pierwszy to, i zapewne nie ostatni raz, kiedy nagranie debiutanckiego krążka zajmuje muzykom całą wieczność. W tym przypadku wychodzi średnio jakieś dwa lata na utwór. No, ale gdyby pośpiech leżał w naturze Anglików, wybraliby pewnie inny gatunek i mieli na koncie z 30 różnych wydawnictw. Skoro zatem kapela miała tyle lat na odpicowanie swej płyty - wizytówki, mającej w założeniu otworzyć jej drzwi do doomowego panteonu, należałoby chyba założyć, że stworzyła arcydzieło? Jak się okazuje, niestety nie do końca. Co więcej, winnego takiego stanu rzeczy mam już na celowniku. Tak, do pana piję Panie Kilmurray, nie chowaj się Pan za tym statywem do mikrofonu. Karząca ręka sprawiedliwości (Hand of Doom) i tak cię dosięgnie.

Generalnie "Under a Torn Sky" to solidna płyta, stylistycznie ulokowana gdzieś na styku klasycznego brytyjskiego grania i epickiego klimatu w stylu Isole. Dość surowa w formie, lecz zarazem niepozbawiona ciekawych melodii (np. chyba najlepszy na krążku "Echoes Awaken") i odpowiedniego walcowatego ciężaru. W najmniejszym nawet stopniu nie zaskakuje, ale za to jest bezpiecznie zgodna z wszelkimi wzorcami komponowania w tym gatunku. Problem polega na tym, że nie da się ukryć, iż Unsilence brakuje po prostu iskry, którą widać wyraźnie u Isole czy Solitude Aeturnus i która pozwala tworzyć dzieła nieprzeciętne. Ale w końcu druga liga też jest potrzebna; niektórzy uważają, że nawet okręgówka ma swoje przeznaczenie. Tak czy owak, pod względem instrumentalnym wszystko mi odpowiada.

Niestety muszę stwierdzić, że kolega za mikrofonem nie popisał się szczególnie. Nie odmawiam mu na pewno zaangażowania, słychać, że się stara i nie szczędzi strun głosowych. Chwilami nawet jego żałobno-kościelne zawodzenie współgra z posępnym klimatem, a z początku wydaje się nawet, że taka maniera ma w sobie coś charakterystycznego. Niestety absolutnie nie przez blisko 54 minuty. Im dalej w album, tym trudniej znieść te identyczne wokalizy, niejednokrotnie balansujące na granicy fałszu. Są na tyle męczące i irytujące, że pod koniec albumu człowiek rozgląda się już tylko za ostrym narzędziem, którym mógłby skrócić wokaliście przeżywane katusze. I sobie również. Może zamiast brać wokalistę z łapanki (Kilmurray pierwotnie obsługiwał gitarę, a miejsce za mikrofonem zajął po odejściu poprzedniego śpiewaka) należało poszukać kogoś odpowiedniejszego? No chyba, że zespół obawiał się, iż przedłuży to tylko proces wydania materiału o kolejne 16 lat - wtedy to zrozumiem. Podsumowując, "Under a Torn Sky" to trochę zmarnowana szansa na naprawdę niezłą płytę. W rezultacie jest tylko przyzwoicie. Powiedzmy, oczko ponad połowę skali.


Szymon Kubicki