Wkurzony mamut to niebezpieczny mamut. Wkurzony Ufomammut to "8".
Zapętlona na wieki ósemka wyraża nieskończoność. To jedna z tych liczb, której od setek lat przypisuje się wiele znaczeń. Symbol wiecznej kosmicznej równowagi, doskonałości, odrodzenia i wreszcie - w niektórych kulturach - szczęścia. Właśnie do tej symboliki nawiązał Ufomammut wydając swój ósmy album, który przynosi - jakżeby inaczej - osiem nowych utworów. Wyrazista ósemka na okładce krążka bardziej przywodzi na myśl symbol alchemiczny aniżeli cyfrę i obiecuje coś wyjątkowego. Album, który warto zapętlić i poświęcić mu sporo cennego czasu, nieustannie ograniczanego sypiącymi się jak z przepastnego rękawa innymi muzycznymi premierami.
Tym razem zespół podszedł do nagrywania w nieco inny sposób, stawiając na nieczęsto dziś spotykaną naturalność. W ciągu trzech dni spędzonych w studio, włoskie trio nagrało całość materiału na żywo, grając równocześnie w jednym pomieszczeniu i bez późniejszych nakładek. Później dodano wokal i elektronikę. To wszystko wyraźnie na "8" słychać. Brzmienie jest surowe i zdecydowanie mniej wygładzone niż to wcześniej bywało.
Co więcej, "8" to album zaskakująco agresywny, wokalnie rozkrzyczany i wręcz brutalny perkusyjnie, co świetnie współgra z brudniejszym soundem. Tak mocno i bezpośrednio Ufomammut nie grał być może aż od czasów "Idolum" i jest to zabieg zamierzony. Kilka dni przed premierą krążka miałem okazję zamienić kilka słów z wokalistą i basistą Urlo, który powiedział mi, że jest to swoista odpowiedź na ostatnie poczynania tych zespołów, które łagodnieją muzycznie z każdym kolejnym wydawnictwem. Wbrew temu trendowi Włosi dołożyli więc do pieca, nie zapominając jednak o innych charakterystycznych dla ich twórczości elementach, w tym zwłaszcza o ciężarze i wspomnianej już, wszechobecnej elektronice, która dodaje płycie niezbędnej kosmicznej aury. W końcu bez kosmosu nie ma Ufomammut.
Właśnie to połączenie agresji, brudu, transu i elektronicznego tła niuansującego nowy materiał formacji decyduje, że "8" to album tak udany. Po osiągnięciu w tym roku pełnoletności, Ufomammut nie łapie zadyszki i wciąż jest w świetnej formie, o czym świadczy już sam początek krążka. Dawno Włosi nie popisali się tak żywiołowym otwarciem jak połączone (to cecha wszystkich utworów na płycie) "Babel", "Warsheep" i "Zodiac". A przecież zespół nie odsłania od razu wszystkich kart, trzymając asy w rękawie aż do ostatnich minut zapraszającego w międzygwiezdną podróż "Psyrcle". Za przykład niech wystarczy tu furiacki "Core". Ktokolwiek aż tak wkurzył mamuta, szybko musiał tego gorzko pożałować. Trudno tu mówić o nowej jakości, bo zespół ani myśli zrywać z dawno wypracowaną stylistyką, ale jest to stylistyka, w której trio osiągnęło niekwestionowane mistrzostwo i którą wciąż potrafi kreatywnie rozwijać.
"8" to jednak nie tylko agresja, ale również sporo przestrzeni. Raczej dusznej i niepokojącej, ale jednak przestrzeni, urozmaiceń oraz wyciszeń, co decyduje o właściwym poziomie dynamiki materiału i skutecznie chroni przed nudą. Sprzyja temu również mocno zróżnicowana długość kompozycji, która waha się między trzema a ośmioma minutami. W końcu ósemka to kosmiczna równowaga, czy nie tak? Album ‘nie wchodzi’ od razu, w czym trochę przeszkadza produkcja, ale kiedy już zaskoczy, bardzo chce się do niego wracać i wyłapywać smaczki oraz po prostu płynąć na fali dźwięków. Zapętlona tytułowa ósemka, po odwróceniu zmieniająca się w znak nieskończoności, okazuje się więc bardzo adekwatna do zawartości płyty. Na koniec muszę jednak zaburzyć tą ósemkową harmonię, posługując się oceną, która akurat ósemką nie jest.
Szymon Kubicki