Mille Petrozza na czternastym albumie studyjnym Kreator pt. "Gods Of Violence" ogłasza: Szatan jest rzeczywistością!
Temu legendarnemu piewcy metalu nie chodzi jednak o wyobrażenie czerwonego stworka z widłami w łapach, ani tym bardziej o głoszenie walorów smakowych kocurów i nietoperzy. Mille Petrozza w ten sposób opisuje otaczającą nas rzeczywistość, głównie w perspektywie wydarzeń morderczego XX wieku, ale też tu i teraz. Szatan jest więc przenośnią tego, co siedzi w człowieku. To ilustracja zła, na jakie człowiek może się zdobyć. Zatem cały album, utrzymany w apokaliptycznym klimacie, mówi o tragedii ludzkości. O tym jak ludzie się wzajemnie wybijają, w jakim obłędzie znajdowali się w XX wieku (m.in. w trakcie wojen światowych) i w jaki sposób nawet dziś zabijają się w imię pustych idei. Kreator mówi, że właściwie od zakończenia II wojny światowej nic na tej planecie się nie zmieniło. Światem wciąż rządzą bogowie przemocy, bezwzględni i okrutni, nastawieni wyłącznie na bezmyślny mord. W to mocne przesłanie dobrze wkomponowuje się płyta "Gods Of Violence".
Kreator na nowym krążku nap***la! Zapnijcie pasy jeśli chcecie utrzymać się w fotelach, gdy słuchacie takich utworów jak "World War Now", "Totalitarian Terror", "Army Of Storms" i "Side By Side". To dobre przykłady nieprzemijającej siły Petrozzy i jego ekipy. "World War Now" to soczysty, absolutnie porywający, biczujący po pysku thrash metal. Żadnych kompromisów, żadnych ubarwień. To ostre thrashowe zasuwanie, uzupełnione jadowitą solówką. Totalne zniszczenie w starym stylu, któremu nieustającej mocy dodają wokale Petrozzy, soczyste i potężne, tak jakby dla tego człowieka czas zatrzymał się gdzieś na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy wszystko było wypełnione pasją. Petrozza jest wściekły! Do thrashowego oldschoolu i tej wściekłości przybliża też "Totalitarian Terror", niekoniecznie wyróżniający się jakimiś wartymi zapamiętania zagrywkami, ale stanowiący dobre uzupełnienie tracklisty. Tymczasem "Army Of Storms" to seria ostrych wymian gitarowo-perkusyjnych o żywej, wgryzającej się pod skórę strukturze. To Kreator na pozór dostępny dla każdego, a w rzeczywistości piekielny i esencjonalny. Również zlokalizowany w końcowych partiach albumu utwór "Side By Side" stanowi jeszcze jeden pokaz thrashowej brutalności Kreatora, który w tym kawałku wyprowadza przynajmniej dwa nokauty.
Na "Gods Of Violence" znalazły się również utwory lekko urozmaicone, tak jak "Satan Is Real", gdzie pojawiają się akcenty bijących dzwonów, a przy tym kreowany jest marszowy klimat, który próbują rozdrapać jadowite gitary Mille Petrozzy i Sami Yli-Sirniö. Nieco zaskakuje kompozycja tytułowa, którą poprzedza akustyczno-orientalne intro gitarowe. O ile tego typu akustyczne patenty są znane na scenie choćby amerykańskiego thrashu, o tyle orientalizm Kreatora w utworze "Gods Of Violence" brzmi nieco dziwnie w zestawieniu z ogólnie wściekłym materiałem. Sam numer jednak szybko osiąga odpowiedni poziom stężenia thrashowej mocy zaproponowanej przez niemiecką kapelę na swoim czternastym uderzeniu. Za to totalnie zaskakuje wstęp utworu "Lion With Eagle Wings", który przy całej wściekłości numeru okazuje się czymś w rodzaju... kołysanki dla dzieci. Motywy folkowych instrumentów pojawiły się nie tylko na początku tej kompozycji, ale także w kolejnych jej fragmentach o wiele bardziej irytując, niż tworząc klimat albo się do niego dopasowując.
Na nowym krążku Kreator otarł się także kilkukrotnie o klimaty groove, częściowo w "Satan Is Real", "Army Of Storms" i "Fallen Brother" (świetne gitary!), najmocniej jednak w "Hail To The Hordes", będącym skądinąd kolejną niezłą marszową kompozycją w zestawieniu "Gods Of Violence", a zarazem dobrą propozycją na koncerty. Album wieńczy "Death Becomes My Light", czyli jedna z najdłuższych kompozycji w dziejach Kreatora, ustępująca czasem trwania tylko "Awakening Of The Gods" z EP-ki "Flag Of Hate" (1986), "Isolation" z "Cause for Conflict" (1995) oraz "Replicas of Life" z "Violent Revolution" (2001). To równocześnie esencja thrash metalu w wykonaniu Niemców. Utwór zawiera właściwą tej kapeli wściekłość, a także dość rzadko prezentowaną głęboką wrażliwość. W tym numerze jest wszystko, począwszy od klasycznego wstępu, poprzez thrashowe biczowanie dźwiękiem i świetne solówki, ku mocnemu finałowi. To Kreator w najwyższej formie, być może podsumowujący swoje dokonania, na pewno ustawiający wielu młodszych przedstawicieli gatunku.
Nie wspomniałem o jeszcze jednym instrumentalnym intro do albumu, pod postacią utworu "Apocalypticon", który w wojennym klimacie wprowadza do "Gods Of Violence". W istocie na nowym krążku Kreatora nie brakuje zarezerwowanej na ogół dla black metalu wojny. Tyle, że to wojna o kondycję współczesnego człowieka. Krytyka tego, co w nim wymarło. Mocne, dosadne wołanie o odrodzenie się człowieczeństwa. A zatem Mille Petrozza opierdala świat, a Kreator nie kombinuje. Tworzy na ogół proste kawałki, osadzone w starym i dobrym zasuwaniu na instrumentach i wypróbowanej przez lata narracji. "Gods Of Violence" to kawał porządnego europejskiego thrash metalu.
Konrad Sebastian Morawski