Dwa lata po znakomitym albumie "Brutus Syndrome" CETI powraca z kolejnym mocnym uderzeniem zatytułowanym "Snakes Of Eden".
Dzieło ozdobione klimatyczną okładką (zaś epicką w formacie po rozłożeniu bookletu!) zawiera dziesięć utworów, do tego dwa bonusy, które potwierdzają doświadczenie CETI w tworzeniu przekonującego, dobrze brzmiącego heavy metalu. Kapela gra dziś żywiołowo i odważnie. "Snakes Of Eden" stanowi zaś soczysty, kuszący niczym zatrute jabłko w rajskim ogrodzie, wynik zgrania utalentowanych muzyków zespołu oraz ich konsekwentnego przywiązania do gatunku bez względu na jego popularność lub jej brak.
Tak oto na krążku nie brakuje szybkich, pełnych heavymetalowego TNT kawałków w stylu "Edge Of Madness", w których prawdopodobnie na wyżyny swoich solówkowych improwizacji wspiął się gitarzysta Bart Sadura. On sam zaprezentował zresztą na "Snakes Of Eden" dużą liczbę gitarowych riffów i solówek, które każdego adepta heavy metalu powinny wprowadzić w zachwyt i zdumienie. Tak powinna brzmieć metalowa gitara! Sama kompozycja "Edge Of Madness" to kawał kapitalnego i soczystego grania, próbka obecnych możliwości CETI, która jako kapela, oprócz wymienionego Barta Sadury, posiada jeszcze kilka koronnych atutów (Kupczyk! Kupczyk! Kupczyk!), czyniących z niej krajowego lidera gatunku.
W podobnym klimacie do "Edge Of Madness" brzmi również "Midnight Rider", kapitalnie prezentują się także utwory ciężkie, przyprawione pewną dawką balansowania pomiędzy heavy i power metalem, ale swoim klimatem - osadzonym na mocnych gitarach i perkusji, a także dostosowanych do niego wokalach - wiodą ku ciężkiej stronie możliwości CETI ("Fire & Ice", tytułowy "Snakes of Eden", "Break Down The Rules", "Fire & Tears"). Formacja nie stroni więc od ciężaru, choć jego skalę skutecznie łagodzi Marihuana i jej klawisze (choćby w "Fire & Tears"). W każdym razie najbardziej przypadły mi do gustu utwory brzmiące w nieśmiertelnym stylu NWOBHM, czyli oparte na charakterystycznych patentach gitarowych: krótkim wstępie, mocnym uderzeniu, galopie, partiach autonomicznych. Tak dzieje się przede wszystkim w rewelacyjnym numerze "Empire Of Loss", trochę też w "2027".
Nie zabrakło też ballady wskrzeszającej nieco ideały NWOBHM, o czym świadczy "Lady From The Dark". I nie chodzi tu o to, że CETI zapatrzyło się w ten kultowy nurt, ale o fakt, iż nie ma chyba w Polsce drugiej takiej kapeli, która potrafi przenieść klasyczne brytyjskie wzorce na krajowy rynek w tak bardzo przekonujący, nieoszukany sposób. "Lady From The Dark" to ballada, która staje się w pewnym momencie grzybem atomowym. Trudno się zorientować kiedy tak naprawdę wybucha! Warto dodać, ze na "Snakes of Eden" znalazły się także numery o rock n’ rollowym posmaku, dość "skoczne" i chwytliwe, niepozbawione charakterystycznego wokalnego pazura Grzegorza Kupczyka, odjazdów gitarowych Sadury oraz klawiszowych popisów Marihuany, a także generalnie ostrego instrumentarium, ale mimo wszystko wchodzące łatwiej w wyobraźnię słuchacza niż pozostała część materiału ("Notes Of Freedom", "Wild & Fire", "Rock & Roll Doctor").
Trudno zatem ocenić nowy album CETI nie mnożąc komplementów. Towarzystwo w składzie Kupczyk, Sadura, Marihuana, Targosz i Mucek trzyma się naprawdę świetnie i albumem "Snakes Of Eden" przypomina fanom, na czym polega tworzenie dobrego i porywającego heavy metalu, a słuchaczom w okolicach trzydziestki i czterdziestki dodatkowo wskrzesza najlepsze lata młodości. Trudno w konkluzji nie odnieść się również do innej tegorocznej premiery, albumu "Brotherhood of The Snake" legendarnej formacji Testament. Czyżby więc to stare metalowe, wężowe przymierze wraca w chwale, aby przypomnieć światu, że metal żyje? Oceniając "Snakes of Eden" nie mam żadnych wątpliwości. Rewelacja.
Konrad Sebastian Morawski