Thy Worshiper

Klechdy

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Thy Worshiper
Recenzje
2016-08-18
Thy Worshiper - Klechdy Thy Worshiper - Klechdy
Nasza ocena:
10 /10

Oczy zwracamy w kierunku Thy Worshiper. Przed Thy Worshiper otwieramy dusze.

Kiedy przed dwoma laty recenzowałem album zatytułowany "Czarna Dzika Czerwień" wywodzącego się z Wrocławia zespołu Thy Worshiper, to nieomal otarłem się o fascynację. W konkluzji poprosiłem kapelę, aby konsekwentnie i wytrwale realizowała swój pomysł na muzykę. Nie przypuszczałem, że ta prośba - niezależnie od tego czy dotarła do adresatów, czy była moim wilczym nawoływaniem w lesie - zostanie spełniona. W 2016 roku muzycy Thy Worshiper dali słuchaczom coś więcej, niż konsekwencję i wytrwałość. Zarejestrowali bowiem jeden z najlepszych polskich albumów, jakie kiedykolwiek ukazały się na biało-czerwonym rynku ciężkiej muzyki.

Mniejsza o gatunek! Ja dziś nie potrafię jednoznacznie stwierdzić czy "Klechdy" są tworzywem folkowym, czy żywiołową wariacją na temat black i pagan metalu, a może to uduchowiona odpowiedź na przywrócenie do życia klechd? Tematyka ludowych wierzeń, podań, obyczajów i tradycji zawsze była obecna w twórczości Thy Worshiper, nawet na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy nikt na zespół nie zwrócił uwagi. Niemniej w zawartości czwartego albumu formacji owe tematy zostały przedstawione w sposób zaiste profesorski, fachowy, przywołujący ducha omawianych zdarzeń. Na dwóch krążkach, składających na nowy materiał, wielokrotnie można poczuć się fornalem ludowego dziedzictwa albo cyrulikiem niezaspokojonych fascynacji tym, co niezbadane, tajemnicze, trudne do jednoznacznej oceny. Taką siłę oddziaływania ma ten album. Trudną do opanowania, a zarazem tak mocno pobudzającą wszystkie zmysły.

Skład Thy Worshiper od wspomnianego wcześniej albumu "Czarna Dzika Czerwień" uległ jednej zmianie, Tomasza Woźniaka zastąpił na basie Krystian Mazur. Poza tym trzon zespołu pozostaje nienaruszony, tworzą go Anna Malarz, Dariusz Kubala, Marcin Gąsiorowski, Tomasz Grzesik i Bartosz Maruszak. Na "Klechdach" można również usłyszeć Kamilę Swobodę-Wietrzyk oraz Artura Graczyka, ale przede wszystkim niezwykłą pasję, niepowtarzalny klimat i pełną ludowej niesamowitości muzykę, która stwarza słuchaczowi możliwości przeniesienia się do innego wymiaru. Odnalezienia swoich przodków, odnalezienia siebie. "Klechdy" to muzyka, która wypełnia duszę, daje łączność ze światem zapomnianym, muzyka oparta na szerokiej gamie instrumentów, pod wieloma względami urozmaicona wokalnie, straszna i brzydka, pociągająca i piękna.


Muzycy Thy Worshiper informują, że "Klechdy" częściowo czerpią z niektórych polskich pieśni liturgicznych, częściowo też z "Dziadów" Adama Mickiewicza. Tak oto już w pierwszym utworze wybrzmiewają wielkopostne "Gorzkie Żale". To kompozycja we wstępie oparta na ludowym instrumentarium, niesiona żałobnym śpiewem Anny Malarz, niezwykle rozbudowana (jak większość materiału zgromadzonego na albumie), mająca swoje dotkliwe momenty mroku, furii i potępienia, jako wrzeszczą muzycy: "Bóg już umarł i zdechły anioły, na trupie śmierdzącym żerują demony". Te "Gorzkie Żale", inne niż w Kościele, bez ostrzeżenia pustoszą świadomość słuchacza. Wypowiedzianymi słowami, zagraną muzyką. Po takim mocnym wstępie "Klechdy" proponują spotkanie z ruską Wiłą, zwodniczym, uwodzicielskim i śmiertelnie niebezpiecznym straszydłem. Od Wiły uwodzi bardziej tylko… głos Anny Malarz i muzyka Thy Worshiper, oparta w tym utworze na kapitalnych bębnach i na wpół zaśpiewanym, na wpół wyrecytowanym wokalu.

Inną bohaterkę słowiańskich podań poznajemy w kolejnej kompozycji. Chodzi o Marzannę, której formacja poświęciła sześć minut żywiołowego, fragmentami niezwykle drapieżnego, fragmentami wręcz schizofrenicznego, a nawet błogosławionego utworu, ozdobionego rwącym potokiem słów: "Zdychaj kurwo, szmato wredna, pizdo wszami zarośnięta, niech zapchlone Twoje dzieci zdechną z głodu pośród śmieci, cały syf niech w ogniu zginie, popiół z syfu z wodą spłynie". Jak się masz Marzanno? Na pierwszym krążku "Klechd" znalazło się także miejsce na refleksje na temat Halnego, czyli prawie siedem minut kolejnego popisu mieszania się ze sobą ludowych instrumentów, dziewiczego, nieodkrytego jeszcze w mediach wokalu, a także rockowego klimatu, tym razem nieodpornego na drobne wpływy elektroniki. Tu znowu z właściwym sobie przekąsem do otaczającej rzeczywistości - tej tu i teraz, jak i tej zakopanej w przeszłości - muzycy zaprezentowali tekst, który okazuje się mistrzostwem: "Kto złego przegoni, kto demony uśpi! Kto myśli wyczyści? Kto wiosną obudzi?".

Słów nie ma za to w miniaturowym instrumentalu "Post Coitum". Trudno powiedzieć, ile znalazło się tutaj intencji w celebrowaniu słów Arystotelesa, a ile zręcznej prowokacji Thy Worshiper, ale ten utwór hipnotyzuje swoją niebanalną formą i użytymi do jej wykreowania środkami. Tymczasem pierwszą część "Klechd" wieńczą prawie jedenastominutowe "Wschody". To idealna kompozycja, aby poznać specyfikę muzyki granej przez zespół - mieści się tu wszystko, czym Thy Worshiper zachwyca, czyli niesamowity słowiański klimat, piękny śpiew Anny Malarz, paskudne męskie sekcje wokalne, zręczność w instrumentalnym balansowaniu pomiędzy folkiem a ekstremalnym metalem, kreowane przestrzenie, zapadające głęboko w pamięć słowa, poczucie uczestnictwa w niezwykłym celebrowaniu ważnego fragmentu tożsamości ludowej, czy wreszcie też rzeczywistość, która pozwala na odłączenie, zapomnienie i stanie się częścią innego świata.


"Klechdy", najbardziej rozbudowane dzieło w dziejach Thy Worshiper, zawiera jeszcze drugi krążek. To piękne, równorzędne dopełnienie treści zaprezentowanych na pierwszej płycie albumu. Już na wstępie świadczy o tym utwór "Zioła", będący jakby logicznym rozwinięciem kończącej pierwszy krążek kompozycji "Wschody". Mamy tu do czynienia z niezłą sekcją rockową (przeistaczającą się niekiedy w ekstremę), a także kwiecistym, barwnym tekstem: "I jasny dzień nadejdzie, anioły zetrą łzy, upiory przytulą, uśmiechem położą do łóżka zmęczone dusze", który został doskonale przedstawiony w dialogu pomiędzy Anną Malarz i męskim, przegniłym wokalem. Tymczasem do mszalnego, żałobnego klimatu wprowadza "Słońce", które w sensie lirycznym jest jednym z najciekawszych wyobrażeń obecności słońca we wszechświecie, muzycznie zaś wprowadza twórczość grupy do funeralnej celebracji rocka. Choć nie słyszę tu zjawiskowej Anny Malarz, jest to jeden z moich ulubionych utworów na płycie, potwierdzający skalę możliwości i wszechstronność zespołu.

Ostrość "Klechdy" przywołują "Grzyby". Ostre, metalowe, otwarte jednak na krótkie przestrzenie. Warto przy okazji zauważyć naturalność stosowanych przez Thy Worshiper określeń - zioła, słońce, grzyby - będących obiektem zainteresowań nielicznych twórców w muzyce. Tymczasem kapela skupia się na tym, co nas otacza, na tym co pomijane, osadzając swoje myśli i muzykę w ludowym misterium pamięci o nas samych, o naszym pochodzeniu. Kwintesencją ludowego, słowiańskiego klimatu twórczości zespołu są "Dziady", czyli trwający prawie jedenaście minut hołd dla wielkiego dzieła Adama Mickiewicza. To zarazem odzwierciedlenie dojrzałości i wielkości formacji, symbol znakomitego poziomu "Klechd". Utwór mocny i brutalny, ekstremalny, wypełniony seriami wyśmienitych dialogów wokalnych, zawierający iście progresywne złamania klimatu, paranoiczny, pełen bólu, rezygnacji, smutku. To wielkie chwile Thy Worshiper.

W tym ładunku emocji znalazło się także miejsce na minimalistyczną kompozycję "Żywot", będącą popisem Anny Malarz do pięknych słów: "Śmierci ma, uśpienie, moje ukojenie, przyjdzie taniec cieni, w kruka mnie zamieni", a także na wieńczący dzieło "Anielski Orszak", który stanowi logiczną klamrę całego czwartego albumu Thy Worshiper. Wszak "Klechdy" zostały otwarte wielkopostną pieśnią liturgiczną, a zamknięte zostają pieśnią pogrzebową. Część tekstu do "Anielskiego Orszaku" wywodzi się bowiem z pieśni "Przybądźcie z Nieba", którą Anna Malarz zaśpiewała z właściwą sobie emocjonalnością. Instrumentaliści zespołu zadbali, aby "Anielski Orszak" miał swoją demoniczną, potępioną oprawę, zagrali tu ostro i agresywnie, tak aby słowa: "Martwych aniołów tłum martwe dusze wiedzie, ze świata, który umarł, do świata, który martwy jest" pozostały w świadomości słuchaczy jak najdłużej i jak najmocniej wywarły tam swoje piętno.


"Klechdy" będą utrwalały się piętnem, znakiem, symbolem, znamieniem czy wspomnieniem wśród wszystkich osób, które poświęcą im około osiemdziesięciu minut. Tyle mniej więcej trwają dwa krążki tworzące to znakomite dzieło, najważniejszy materiał w dorobku Thy Worshiper, a zarazem jeden z najważniejszych na polskim rynku ciężkich brzmień. Nie chodzi mi tu wyłącznie o doskonale zaprezentowaną muzykę, czy też o umiejętności jej twórców, ale o znaczenie "Klechd". To album przekazujący słuchaczom wspaniałe historie, rzecz o słowiańskiej tożsamości, o wierzeniach i podaniach, które nie stanowią obrazu współczesnej rzeczywistości. To równocześnie sprawna i mocna charakterystyka czasów coraz bardziej otępiałych, pozbawionych wartości, aroganckich i nastawionych na tanie podniety. Czuję więc, że dostąpiłem wielkiego zaszczytu, iż trafiłem na nowe dzieło zespołu. To opus magnum kapeli, które już na trwałe będzie pozostawało w mojej świadomości. Jestem przekonany, że nie zostanę w tym odosobniony. Mogę więc tylko napisać w konkluzji: oczy zwracamy w kierunku Thy Worshiper, przed Thy Worshiper otwieramy dusze.

Konrad Sebastian Morawski