Dużo złowieszczego klimatu kryje się w "Czarnej dzikiej czerwieni", czyli trzecim dużym albumie wrocławskiego Thy Worshiper.
Korzenie Thy Worshiper sięgają 1993 roku. W tym czasie doszło do wielu roszad personalnych w składzie kapeli, której dwie poprzednie duże płyty zostały rozdzielone długą dekadą wyczekiwania. Mniej więcej w tym czasie Thy Worshiper został uśpiony, ale bynajmniej nie zabity. Ta wrocławska bestia obudziła się wraz z krążkiem "Signum" z 2006 roku, ale naprawdę kąsać będzie tegorocznym dziełem "Czarna dzika czerwień". Jest to bowiem album wyróżniający się na scenie polskiego rocka i metalu.
Szóstka muzyków zarejestrowała dziewięć kompozycji, które według zapowiedzi wpisują się w nurt pagan metalu. Prawdę mówiąc odradzałbym ludziom odpowiedzialnym za promocję Thy Worshiper ograniczanie twórczości zespołu do ram jednego gatunku, bowiem "Czarna dzika czerwień" zasługuje na więcej. Na krążku można odnaleźć szeroką paletę inspiracji muzycznych, począwszy od black metalu poprzez folk, klasycznego rocka, a nawet muzykę plemienną i celtycką. To ostatnie nie może dziwić, ponieważ materiał został zarejestrowany w dublińskim Westland Studios. Dźwięczność tego dzieła to rzecz ocierająca się o najwyższy kunszt. Materiał brzmi czysto, nie tracąc przy tym nic ze swojego wspaniałego klimatu. W ten sposób udało się zabrzmieć nowocześnie i uchwycić plemiennego ducha w muzyce.
Brzmienie albumu byłoby niczym wobec pomysłów, które zaproponowali muzycy Thy Worshiper. Trzeci album zespołu jest niczym podróż po różnych odległych od siebie kulturach świata. Nad całością rozciągają się ostre, metalowe dźwięki gitary i perkusji, ale w przypadku "Czarnej dzikiej czerwieni" stanowią one wyłącznie jeden z elementów tego dzieła. Ważny, choćby na poziomie solówek gitarowych, ale nie wcinający się w pamięć, tak jak pozostałe pomysły wrocławskich muzyków. Zachwycająco zaprezentowały się bowiem dialogi wokalne Marcina Gąsiorowskiego i Anny Malarz. Myślę przede wszystkim o pięknych wokalizach ognistowłosej niewiasty, ale też przyjemne wrażenie wywołuje naturalny śpiew tej metalowej wieszczki.
Ten materiał to również niezliczona ilość smaczków instrumentalnych. Poza wspominanymi klasycznymi partiami znalazło się tu również miejsce na instrumenty wymykające się sztywnym standardom rocka i metalu. O rozmaite rodzaje bębnów zadbał Tomasz Grzesik, w największym stopniu nadający "Czarnej dzikiej czerwieni" plemienny wydźwięk. Jego partie brzmią urokliwie, klimatycznie, a nawet w pozytywnym sensie dziwacznie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę duet z drumlą w wykonaniu Dariusza Kubali. Sięganie po tego typu pomysły dokładnie odzwierciedla muzyczne nastawienie zespołu. Klimat, duchy słowiańskich podań, romans z kulturami plemiennymi, wreszcie złowroga atmosfera.
Podczas przeszło trzech kwadransów spędzonych przy "Czarnej dzikiej czerwieni" nie mogłem pozbyć się uczucia o bardzo mrocznej wymowie tego dzieła. Dziewięć utworów sprawia wrażenie, jakby miało rzucić wyzwanie naszej postmodernistycznej cywilizacji. Uduchowienie zaklęte w twórczości Thy Worshiper domaga się powrotu do odwiecznych praw natury. Siłą i krwią, jeśli nie można inaczej. Zresztą o tym, że z naturą nie ma żartów przypomnieli w kilku utworach najbardziej śmiali instrumentaliści Thy Worshiper, gitarzyści Gąsiorowski i Kubala, perkusista Maruszak, a także basista Woźniak. Ten ostatni z dużą zręcznością zaprezentował kilka zagrywek na basie bezprogowym.
Muzycy Thy Worshiper na tylnej części okładki sygnalizują swoim słuchaczom, aby podążać w kierunku "Czarnej dzikiej czerwieni". W istocie, to niebanalne dzieło ma szansę przyciągnąć do siebie wielu wędrowców. Rzecz to bowiem pięknie zarejestrowana, wypełniona intrygującym klimatem i bogata w ciekawy kolaż instrumentalno-wokalny. Jeśli w tym wszystkim nie zabraknie konsekwencji i wytrwałości to o Thy Worshiper usłyszymy jeszcze niejednokrotnie.
Konrad Sebastian Morawski